Archiwum bloga

27.09.2011

Kawał historii, gro szacunku. Muzeum Ludowe u państwa Kowalskich.



Za trzebnickimi sadami, za malowniczymi polami,
jest wioseczka, Marcinowo, gdzie Pan Marian wita się z nami...
Gdy komuś zdarzy się zbłądzić, w te marcinowskie strony,
zostanie - po staropolsku - szczodrze ugoszczony...
Bo tutaj szacunkiem otoczon jest gość każdy,
Pan Marian ma serce na dłoni, dla wszystkich i zawżdy...


Stwierdziliśmy, że taki piękny dzień wrześniowy, otulony słońcem i opleciony delikatnym babim latem, spędzić należałoby wyjątkowo. Ową "wyjątkowość" - z pewnością - poczuć można w marcinowskim Małym Muzeum Ludowym u Państwa Kowalskich. Jak pomyśleli - tak uczynili. Trzy kilometry - spowite krasą jesiennych pól i sadów, wrześniem torpedującym nasze zmysły i błękitnym niebem ponad nami - nadały tylko smaczku całej wyprawie.

Pan Marian przywitał nas pajdą chleba i serdecznym słowem. Na podwórzu dokazywała gromadka dzieci - jedna z wycieczek kończyła właśnie zwiedzanie. Pomyślałam: "skąd Ten Człowiek czerpie tyle energii, chęci i życzliwości? Chyba każdy powinien sprawić sobie prywatną Fontannę Nadziei i Źródełko Szczęścia, wtedy ten świat byłby piękniejszy i serdeczniejszy..."

Niesamowite, że "Komuś Tak Się Chce". Z pasji. Z zamiłowania. Z dobrego serca. Nie oczekując gratyfikacji, zaszczytów i profitów. Chciałoby się zanucić: "(...) lecz Ludzi Dobrej Woli jest więcej, i mocno wierzę w to, że ten świat nie zginie nigdy dzięki nim!" Bo przy Panu Marianie, to nie sposób zginąć; ma On w sobie tyle ciepła i troski, że macki tych najwznioślejszych uczuć odganiają całe zło...

Ileż wrażliwości musi być w Człeku, który ochronnym parasolem osłania najdrobniejszy przedmiot? Ileż dusz, zaklętych w starych rzeczach, ocalił przed cywilizacyjnym holocaustem, zagładą niepamięci? Jaki kawał folkloru i historii umiejscowił na swoim podwórzu - ku pożytkowi dla przyszłych pokoleń!

Kiedy przekroczymy progi Małego Muzeum Ludowego, z każdej strony łypią na nas ciekawskie spojrzenia Przedmiotów z Duszą. Próbują wyczytać one, z mimiki twarzy ludzkiej, co dzisiejszość myśli o reliktach sztuki i kultury ludowej, czy potrafi zachwycać się minionym blaskiem i doceniać dawną użytkowość? Z każdego kąta spoziera na nas przenikliwe oko przeszłej już epoki. Każda izba wypełniona jest, po krańce, niespotykanym wręcz Szacunkiem (do wszystkiego, co nas otacza) - tym Szacunkiem nasiąka się tutaj, chłonie się go, czerpie garściami - ażeby starczyło jeszcze na długo, po opuszczeniu tychże ścian.
Kiedy spaceruje się pośród eksponatów nieomal słychać gwar niecichnących poszeptów. Każdy z nich chciałby opowiedzieć Swoją Historię, błysnąć jakąś anegdotą, pochwalić się dawnymi wyczynami. Tyle uczuć i emocji jest w nich zaklętych. Kołowrotki pachną wirtuozerią pracowitości; w piękne lalki wdrukowana jest dziecięca, bezgraniczna miłość; zegary - niesłyszalnym już - potykiwaniem odmierzają dobre chwile; instrumenty cichutko nucą, pogwizdują, owijają nas muzyki pajęczyną; uprzęże, podkowy, wozy - radosnym rżeniem galopują wspomnień szlakiem. Chwała Temu, który nie pozwolił umrzeć, ni zmarnieć przedmiotom nawykłym do ciepła ludzkiej dłoni. Niegdyś pieszczone użytkowaniem - na starość trawione rdzą odstawienia... Dobrze, że znalazł się Ktoś, kto przygarnął je i na nowo rozpalił skrę w ich styranych duszach.

Pomyślałam sobie, że gdyby każde domostwo, choć w minimalnym stopniu kultywowało tradycję, pielęgnowało wartości, pochylało się nad tym, co słabe, kruche, ulotne, gdyby choć po trosze chciało wszczepiać w najmłodszych miłość i troskę do ludzi i przedmiotów, gdyby każdemu dane było zaobserwować jak dzieje się to w Marcinowie, w posiadłości Państwa Kowalskich, to... hmm... W takim otoczeniu nie sposób wyrosnąć na człowieka skażonego złymi cechami!

Dziękujemy za ogrom wrażeń, a zwłaszcza za bajkową, radosną i rozśpiewaną karuzelę, która przeniosła nas w niezwykły świat magii. Dla takich chwil warto żyć!  



































24.09.2011

Jezu, w ziemię wdeptany...



Na cmentarzu przy ulicy Prusickiej, uderzył mnie przykry widok. Zniszczone, połamane krzyże, symbole religijne porozrzucane tu i ówdzie. Widać, że to nie chuligańskie wybryki, ale niszczycielska ręka czasu poczyniła te straty.
W pierwszej chwili zaczęłam zastanawiać się, kto odpowiada za porządek na cmentarzu. Wiem jednak, że takie pytania rodzą zwykle lawinę przerzucania odpowiedzialności: "my sprzątamy alejki, groby nie należą do nas", "to nie mój grób - to jego"... Co w takiej sytuacji?
Dbamy o bezpańskie psy - a co z "bezpańskimi" grobami? Co z pamięcią o przeszłych pokoleniach? Co z porządkiem wokół miejsc ich - spokojnego? - spoczynku? Czy blask otaczać je musi jedynie 1 listopada?

Jakże łatwo dostrzec nam belkę w czyimś oku, własnej drzazgi ignorancji nie zauważając. Jak prosto wytknąć błędy innym, swoje grzechy zaniedbania pomijając. Może to i "nie nasz problem", tylko... Jeśli "nie nasz" - to czyj? Zarządcy? Pogrzebanego? Rodziny zmarłego (osiadłej gdzie indziej, nie żyjącej już czy też "mającej to gdzieś")?
Nie nasz przecież... Niech zainteresują się tym inni: strzelcy, harcerze, uczniowie, ktokolwiek inny...

Czy pielęgnowanie pamięci o minionych pokoleniach nie jest obowiązkiem ogólnospołecznym? Hmm, no tak, przecież my mamy tyle na głowie, zarabiamy pieniądze, wciąż gdzieś się śpieszymy, a zmarłym "i tak już nie zależy"...
Lepiej oburzać się, że kontrowersyjny artysta "obraża - poprzez szklany ekran - nasze uczucia religijne". A że obok naszego rodzinnego grobowca wdeptany jest w ziemię pordzewiały Jezus czy zbutwiały krzyż? Nas to przecież nie dotyczy...

Gdy byłam młoda i głupia, wydawało mi się, że potrafię zmienić świat. Dziś już wiem, że nawet maleńki jego skrawek, lokalną Ojczyznę, trudno zmienić w pojedynkę...
Ciągle jednak wierzę, że WSPÓLNIE można więcej!