28.10.2013

Spotkanie z Mistrzem chopinowskiej frazy, Januszem Olejniczakiem

Artykuł powstał dla Starostwa Powiatowego w Trzebnicy.

W poniedziałek, 28 października b. r., dworek przy ul. Leśnej rozbrzmiał iście chopinowską nutą. Oto gościliśmy pianistę wielkiego formatu, mistrza chopinowskiej frazy, człowieka światowego, cenionego głównie (choć nie jedynie) jako wirtuozerskiego interpretatora muzyki Chopina - pana Janusza Olejniczaka. Artysta, pedagog, juror konkursów pianistycznych w kraju i za granicą. Wystąpił w filmie Andrzeja Żuławskiego "La note bleu", w którym zagrał rolę Fryderyka Chopina. Nagrał też ścieżkę dźwiękową do filmów: "Chopin, pragnienie miłości" w reż. Jerzego Antczaka oraz "Pianista" Romana Polańskiego. Nic więc dziwnego, że dzisiejszy koncert umuzykalniający dla młodzieży, z cyklu "Jak słuchać muzyki?", zatytułowany został: "Spotkanie z Mistrzem".

Było to spotkanie w pięknym stylu. Muzyk "opowiadał" nam chopinowskie polonezy (lecz nie tylko). Prowadził słuchaczy sobie jeno znanymi zaułkami, wskazując najurokliwsze fragmenty, skąpane w zupełnie nowym blasku. Przypominało to troszkę jesienny spacer po parku, kiedy dziecko oprowadza rodziców po zakamarkach, do których sami by nie dotarli. Dziecko ma w sobie bowiem niegasnącą pasję, roziskrzoną ciekawość, kryształowe spojrzenie, nie dający się zaszufladkować zachwyt i zamiłowanie do poznawania nowego. Z Panem Januszem jest chyba podobnie - słychać, że kocha wędrówki po chopinowskich poematach fortepianowych. Jest jak rzeczone dziecko, które podczas każdego spaceru podniesie z ziemi jakiś skarb (czy to liść chlapnięty farbą wytrawnego malarza imieniem Październik, czy to muszlę kryjącą w sobie wietrzne klechdy i bajania) - Pan Janusz pochyla się nad każdą nutą, nad każdą pauzą, obracając ją w palcach jak najwytrawniejszą perłę. Czuje się ten Jego zachwyt tonami, płynne odmalowywanie muzycznych nastrojów, miłosne wręcz zachłyśnięcie sekwencjami fal akustycznych - dzięki czemu wychodzą z tego zadziwiające (urokiem) klejnoty dźwiękowe, najprawdziwsze majstersztyki. Połączenie wyrafinowanej światłości z improwizacją, subtelności z temperamentnością - dać musi imponujące owoce. W ten sposób odbiorcy szansę mają przeżyć pełną gamę uczuć i doznań artystycznych.

Dzisiejszy koncert wydźwiękiem nawiązywał do przypadających w październiku rocznic: śmierci Fryderyka Chopina i urodzin Ferenca Liszta. W związku ze zbliżającym się również dniem Wszystkich Świętych, nie mogłam oprzeć się myślom krążącym wokół Nieobecnych, bliższych, dalszych. Nieobecnych bliskich, którzy odeszli daleko. Nieobecnych, którzy bliscy stali mi się dopiero po swym odejściu (a nie brakuje wśród nich wybitnych muzyków). I jakoś tak przypłynęły do mnie horacjańskie sentencje "non omnis moriar" i "exegi monumentum". Pomyślałam, że Muzyka to wspaniała kochanka, owszem, zazdrosna i zaborcza, ale jednako oddana i pełna poświęcenia. Wynieść potrafiąca na szczyty i pojąca bez umiaru nektarem nieśmiertelności. Choć wielu wybitnych kompozytorów nie ma już (fizycznie) pośród nas - ich duch ciągle kręci się po tym ziemskim padole. Muzyka zapewniła im wieczną pamięć, niezniszczalną, nieprzemijającą, ponadczasową i uniwersalną.

Jak podsumował także profesor Adamowski - "Muzycy mają to wielkie szczęście, że nigdy nie zostaną sami. Gdy coś skończy się, przeminie, gdy zawali się coś, ktoś odejdzie - zawsze pozostanie Muzyka".

Nic dodać, nic ująć. Może na koniec tylko mała reprymenda dla uczniów, którzy mieli dziś przyjemność wysłuchać wykonań tak wspaniałego artysty, jakim jest Pan Janusz Olejniczak. Droga Młodzieży, kiepsko odrobiliście zadanie domowe z dobrego wychowania. Kiedy mowa jest o końcu koncertu, to jeśli już podrywamy się z miejsc, to tylko po to, by na stojąco podziękować owacjami Wykonawcy. Najpierw kwiaty, oklaski, może nawet bis; drzwi nie uciekną. Dziękujemy za dzisiejszą obecność. Do usłyszenia na kolejnych spotkaniach, żywimy nadzieję, że troszkę do tego czasu popracujecie nad sobą. 



























27.10.2013

Monika Kuszyńska, Estera Wrona - czyli rzecz o szczęściu...

Artykuł powstał dla Starostwa Powiatowego w Trzebnicy. 

Drogi Panie B.,
właściwie powinnam właśnie zapukać do Ciebie słowami wieczornej modlitwy, pozwól jednak, że dzisiaj przeleję ją na taflę monitora i podryfuję jej rytmem prosto ku łąkom dziękczynienia. A potem otulę się barwnym aromatem spełnienia i zasnę... spokojna i szczęśliwa.

Dziękuję Ci za ten cudowny dzień. Za malownicze pejzaże, które radośnie wsiąkały dziś pod me powieki. Za szum wiatru, który łagodnie szeleścił październikowymi bajaniami. Za figlarne słońca promyki, uroczo hasające po Kociogórskiej Krainie, niczym ciekawe świata, niesforne, acz kochane kocięta. Za kolory rozmazujące się po niebie, pośród wzgórz i wśród usłanych liściastymi dywanami podwórek. Za ten dzień miniony, i za każdy następny, który wyłoni się jeszcze zza arkad przyszłości.

Wybacz, że upuściłam kilka uśmiechów, a mogłam je rozdać ubogim w duchu. Wybacz, że z pośpiechem przemierzałam sobotę, miast kruszyć ją na drobne i delektować się jej krasą w spokoju. Wybacz, że nie zdążyłam bliskim powiedzieć tylu ważnych słów. I w końcu - oczyść mnie z mej niewiary i wątpliwości co do... co do... ale: po kolei...

Kiedy szłam na dzisiejszy, finałowy koncert MFMKiO, zrodziła się we mnie obawa. Czy potrafiła będę w odpowiednie słowa ubrać wszystko to, co dane mi będzie przeżyć? Tyle koncertów już opisałam, czy zdołam wykrzesać z siebie jeszcze coś odkrywczego? 
Kiedy doszłam do Domu Twego, wiedziałam już, że wypatrywać powinnam iskry ufności. Po chwili złapałam w garść ów maleńki ognik - i ziarno niepewności zdeptane zostało w zarodku. Za co, naturalnie, dziękuję.

Co zatem napisać powinnam o dzisiejszym wydarzeniu? O bajecznym brzmieniu instrumentów? O tym, że muzyczni kumple z czterech dzielnic (perkusyjnej, smyczkowej, dętej i klawiszowej) porozumiewać potrafią się ponad podziałami i piękna, dźwięczna to przyjaźń? A może o głębokich, aksamitnych, ciepłych (jak malachitowe morza), delikatnych i łagodnych (niczym zefiry) głosach (pani Moniki Kuszyńskiej oraz pani Estery Wrony), które koiły nasze dusze, niczym najdroższe balsamy? Nie, nie o tym chciałam.

Chciałam podziękować, że dane mi było chłonąć wszystko to, co działo się w Bazylice. A "działa się" tam nie tylko Muzyka (taka właśnie przez duże M), ale również subtelnie, w ekstatycznym rytmie miłości i nadziei, pląsały zwinne i zwiewne refleksje, w sukienkach utkanych z wrażliwości, doświadczenia i obute w pantofelki pokory i głębokiej mądrości. Do tego wszystkiego miały w sobie tę niezwykłą, rzadko spotykaną umiejętność, by trafiać prosto we wrota ludzkich serc.

Dziękuję, że wpadłam pod ostrzał słów pani Moniki. Ugodzona rykoszetem, wyłuskałam kilka cennych pocisków. Mówią, że mowa jest srebrem - ten dźwięczny kruszec opromienił przeto tego wieczoru niejedno istnienie. Napychałam prezentowane przypowieści pod serca kamień i czułam jak mięknie we mnie, napełniając się wdzięcznością, błogością i żarem uniesienia. Pakowałam tę rozkosz garściami do kieszeni, przyda się na pochmurniejsze dni...

Gdybym miała streścić o czym były to opowieści, rzekłabym, iż o... codzienności. O szczęściu, miłości, przyjaźni. O tym, co otacza nas każdego zwykłego, szarego dnia - od nas zależy, czy podnosząc z drogi życia te drobne kamyczki zdarzeń, patrzeć będziemy przez nie jak przez zwyczajne kawałki skał, czy jak przez różnobarwne szkiełka. Sami malujemy nadchodzące dni i musimy sobie uświadomić, że mogą mieć one tyle kolorów, ile tylko potrafimy w nich dostrzec.

Zbyt często zatracamy się w pogoni za nierealną definicją szczęścia. A ono takie proste jest do poznania. Wystarczy, że zgarniemy z jego czoła kosmyk włosów, spojrzymy w toń niekłamiących oczu i przygarniemy do piersi, takie, jakim jest. Czasem jest banalne, skromne, nieokrzesane i tak nieprzyzwoicie pospolite. Największą sztuką jest docenić to, że w ogóle jest. Bo z pewnością jest, nawet, gdy chwilowo tego nie zauważamy. Trzeba przetrzeć ślepia, spojrzeć wokół - dalej, głębiej - zupełnie nowym spojrzeniem, nie takim przejaskrawionym, wiecznie wypatrującym, oczekującym, roszczeniowym. Z okularami pokory na nosie. Jest, prawda? Malutkie? A może, karmione miłością i akceptacją, urośnie? Zwykłe? Może z czasem zacznie linieć i pod spodem ukażą się nieprzebrane skarby, któż to wie? Warto sprawdzić. Bywa, że pozornie błahe sprawy urastają do rangi nie lada wydarzeń i stają się tymi najistotniejszymi. Pielęgnujmy w sobie dziecko - dzieci bowiem widzą i czują to, co nam dorosłym gdzieś umyka.

Doceniajmy, co mamy, szanujmy i okazujmy troskę oraz pozytywne uczucia tym, którzy nas otaczają, nic bowiem nie jest dane na zawsze. Czasem, by coś właściwie oszacować, wystarczy uprzednio zdać sobie sprawę, że można by to stracić. Uruchamiajmy też w sobie anielski potencjał, bo - ponoć - w każdym z nas on drzemie.

Och, rozpisałam się, Drogi Panie B., a przecież miała to być jeno krótka, osobista, wieczorna modlitwa; wyszła obszerna relacja. Dziękuję Ci zatem, raz jeszcze, za to spotkanie w Twoich progach. Spotkanie ze szczęśliwymi ludźmi, którzy potrafią odłamać kawał swego szczęścia i ze szczodrością ofiarować innym. Prawie tak, jak było z chlebem rozdawanym przez apostołów - nikomu nie żałowali, wszyscy byli syci i nie brakło pszennych bochnów. Wielkie to błogosławieństwo, móc czerpać energię i mądrość od takich Wysłanników Nadziei.

Jak przyjemnie patrzeć na osoby pogodzone z życiem, będące za pan brat zarówno z trudnościami, cierpieniem, jak i afirmacją dobra wszelakiego. Takie niecodzienne spotkania nadają egzystencji sens, dają szansę na zrozumienie tego, co dotąd uchylało się ponad horyzont naszego postrzegania i budują zarówno historię, jak i pomost do lepszej przyszłości.

Żywię szczerą nadzieję, że te niezwykłe opowieści o marzeniach, o determinacji w dążeniu do celu, na przekór przeciwnościom i przewrotnemu losowi - niejednemu dodały dziś skrzydeł. O to chyba chodziło.

Proszę, bym mogła rano obudzić się i cieszyć każdą drobną chwilą, każdym maluczkim zdumieniem. Bym ciągle to potrafiła. Bym gorliwie pielęgnowała w sobie tę umiejętność.

Dobranoc, Panie B.

Twoja A.