30.10.2011

Maria Gostylla-Pachucka. Letni wernisaż jesienną porą.



Za chłodno i za daleko, by do lata piechotą błądzić. Ale jeśli komuś zdarzy się zbłądzić w okolice trzebnickiego TOKu - warto tam otulić się letnimi wspomnieniami, zatrzymanymi w barwach i aromatach. Kolorowe płatki odbijają słońca promienne uśmiechy, śWIERSZczE zaplątały pośród łodyg kilka ciepłych nutek, delikatny wietrzyk pieści liści łagodną fakturę, zieleń pachnie. Oglądając dzieła aż chciałoby się stąpać pośród porannej, letniej rosy, zanurzyć się w ciepłą czasoprzestrzeń, oddychać namiętnością nasłonecznionej łąki.
Marii Gostylii-Pachuckiej udało się zatrzymać lato, tę piękniejszą jego część.

A ja tam pędzę w jesień. Uwielbiam tę pannę w kolorowych pasiakach na pupie.










Halloween na ostro




Jesień tożsama jest - dla mnie - z feerią barw, wspomnieniami nasiąkniętymi zapachów tonią, z nostalgią targającą mnie za włosy i... tęsknotą za dźwiękami No Pesos. Rokrocznie, gdy październik chyli się ku końcowi, ja już stroję swe zmysły na to niezwykłe wydarzenie. Bo koncert, w wykonaniu tej trzebnickiej formacji, zawsze przeradza się w jakiś spektakl, jest czymś więcej niż tylko zwyczajnym koncertem. Szkoda, że tym razem napotkałam na godzinny poślizg (godzina z plakatów nie współbrzmiała z godziną rozpoczęcia imprezy), bowiem mój ograniczony czas nie zdołał pomieścić w sobie wszystkich wrażeń. Ubolewam też, że głowa zaprzątnięta zawieruchą jesiennych problemów nie pozwoliła mi - w pełni - rozkoszować się dźwiękami.

Gdy kilka lat temu zetknęłam się z muzyką No Pesos, nie przypuszczałam, że będą potrafili mnie czymś zaskoczyć i zauroczyć. Jak wtedy nie łupsło się mnie porządnie po słuchu dawką solidnego punkrocka - głucha byłam na wszelkie argumenty. Z nudów chyba postanowiłam posłuchać innego brzmienia - i oto, tenże rockband - jakimś dziwnym trafem - odnalazł lukę w przestrzeni moich (ograniczonych) horyzontów muzycznych. Początkowo jeden utwór okazał się "tym chwytliwym" - Sekretarze; zwłaszcza końcówka, która nabiera - lubianego przeze mnie - rozpędu. Z każdym koncertem jednak stawałam się coraz mocniej "urobiona", wciąż odnajdywałam jakiś magnetyzujący mnie element, ekscytujący skrawek, który trafiał w młynek moich doznań.

Następnie rozlubowałam się w balladowym atolu. Znalazłam tam przystań, gdzie skołatane zmysły dryfują lekko dźwięków falą. Lubię gdy zespół zabiera nas, słuchaczy, w niezwykłą podróż po orientalnych tonach, w wagabundę improwizacji szlakiem, pośród klimatyczne impresje instrumentalne. Uwielbiam zanurzać się w tę hipnotyzującą atmosferę, jaką osnuta jest koncertowa powłoka. Najmocniej jednak cenię całą warstwę muzyczną za to, że wymyka się wszelkim szufladkom, nie daje się pojmać w okowy jakiegoś konkretnego gatunku, jest oryginalna i stylowa, rozbryzgana gdzieś po szerokim, rockowym firmamencie.

W repertuarze grupy No Pesos są zarówno kawałki, które poszarpać potrafią rockowe dusze mocniejszym brzmieniem, sponiewierać ostrzejszą barwą, jak i utwory wpędzające w nastrojowe mielizny - zwłaszcza gdy człek rozpłaszczony jesienną melancholią. Ten kompozycyjny eklektyzm doskonale sprawdza się na koncertach. A gdy do niezłej aranżacji dołożyć ciekawą interpretację wokalną, zabawę tonacją, swobodną improwizację, język ciała i żonglerkę emocjami - wykonanie utworów przeistacza się w melodyjne cacko.

Czasem słyszy się pytanie: gdybyś miał wybierać, wolałbyś nie słyszeć czy nie widzieć? Nie chciałabym żegnać się z żadnym ze swoich zmysłów, uwielbiam doświadczać świat i smakować życie poprzez każden z nich - w ekstremalnych sytuacjach poświęciłabym jednak chyba wzrok, ponoć głębiej widzi się sercem. Nie chciałabym zatonąć w morzu ciszy, nie zniosłabym, gdyby muzyka nie otulała mnie eufoni szalem. W przypadku koncertów grupy No Pesos trzeba jednak dodać, że oba zmysły są jednako ważne (a nawet niezbędne), by w pełni zasmakować muzycznych potraw, mistrzowsko serwowanych przez naszych pobratymców. Zarówno harmonia instrumentalna, jak i wokalisty "niepohamowane odczuwanie ciałem", wyrażanie ekspresji mimiką, gestami, śpiew każdym skrawkiem sylwetki, emocje buzujące w każdym nerwie twarzy - wszystko to tworzy doskonałą całość, sprawia, że ja czuję się syta, nafaszerowana rockowymi doznaniami.

Tym razem nie było też "odgrzewanych kotletów". Chłopaki sypnęli w uszy szczyptą improwizacji, gdzieniegdzie ciut przyspieszyli (a to jest to, co niektórzy lubią najmocniej), zaspokoili czcicieli starych, dobrych szlagierów, poczęstowali świeżymi kawałkami, pogwiazdorzyli jako nowo zapowiedziany duet. Genialnie wkomponowali się w ten jesienny, październikowy wieczór, szemrzący zadumą, bujający nostalgią i tnący rockowym pragnieniem.



24.10.2011

Bajkowo mi...


Dawno, dawno temu... kilkoro włodarzy miasta, dyrektorów TOKu, sporo lat, masę zmartwień, zmarszczek i siwych włosów - wstecz... tak dawno, że mgliste to wspomnienie - ale jednak... zdarzało mi się stać po tej podwyższonej stronie TOKu: a to fałszowanie pośród szkolnego chóru, a to rozkoszne pląsy palcami po klawiszowym przyjacielu, czy też podgryzająca trema... Bluzeczki z białymi kołnierzykami, plisowane spódniczki, lakierki na wysoki połysk, grzyweczki, akademie trzeciomajowe, minionych dni kaskady... dawno, dawno temu.

Uwielbiam w skromnych chleba zjadaczach odkrywać zadatki na piewców anielskich. Lubię fenomenalne głosy, jakieś boże iskierki, zadziorne aranżacje, eksperymenty, ciekawe osobowości, tchnienie melancholii, ciary na plecach, ręce wymykające się do klasków, nogi buszujące wśród taktów. Lubię Młodych Śpiewnych za powiew świeżości, otwarte horyzonty, garść pereł wzruszeń, lśnienie oszlifowanych (mniej lub bardziej) diamentów. Cenię za swojskość, hojność w dzieleniu się ekscytacją, ekspresję, wzruszenia i Miłość do Muzyki.

Baju baj bajkowo. Bajkowo mi było. Ze sceny rozbryzgły się okruchy wspomnień, poczułam dzieciństwa aromat, wróciłam w kilka pięknych mgnień chwili. Pierwiastek żeński (rozśpiewana płeć piękna) jaśniał, promieniał, fascynował. Dźwięki porywały i pozwalały rozkoszować się trwającym scenicznym spektaklem. Normalnie bajka.















22.10.2011

Dance Meeting pod Ratuszem



Roztańczyli nam serce miasta.


Roztańczyli popołudnie, rozkołysali wieczór, rozgrzali październik. Kto? Prusicka grupa taneczna „How High Crew” wraz z Obornickim Stowarzyszeniem EKSPRESJA. Ci młodzi ludzie pokazali, że jak się chce, gdy nie brak chęci - to można. Można dobrze się bawić, porwać publikę do wspólnego podrygiwania, pokazać innym swój talent, a na dodatek - nie trzeba do tego wielkich nakładów finansowych.


Śmiało wyginali ciała, każdy ruch był prawdziwą eksplozją emocji, petardą ekspresji, był w tym niesamowity żywioł, iskra boskiego talentu, magia improwizacji i wielki pałer. Zarażali swą pasją, rozsiewali wokół miłość do tańca, byli tak niezwykle prawdziwi, że... że aż poczułam żal, iż mnie nie kręci ten rodzaj muzyki. Tak finezyjnie można bowiem wyrazić siebie, tańcząc na ulicy, wirując w rytmie własnego serca...


Wierzę, że wielu z nich zatańczy kiedyś na Deskach Sławy; tego też szczerze im życzę.

















SKOzBEL 2011




Tegoroczna edycja Otwartego Konkursu Skoku w Dal z Belki także nie przyciągnęła rzeszy uczestników, ni kibiców. Szkoda wielka, bowiem ta sympatyczna impreza udowadnia, że skakać każdy może... A czy lepiej, czy gorzej - nagroda się należy: pamiątkowy dyplom i tabliczka czekolady. Pogoda dopisała, słonko dopingowało zawodników, wiatr był pomyślny, piasek miękki, wyniki całkiem niezłe. Kto nie był - niech żałuje.


Wyniki: wkrótce na stronie hali ZAPO.