Archiwum bloga
-
►
2013
(75)
- ► października (6)
-
►
2012
(104)
- ► października (9)
-
▼
2011
(98)
-
▼
października
(12)
- Maria Gostylla-Pachucka. Letni wernisaż jesienną p...
- Halloween na ostro
- Bajkowo mi...
- Dance Meeting pod Ratuszem
- SKOzBEL 2011
- "Naprawdę nie dzieje się nic" (G. Turnau)? A konce...
- Poseł (z) Rzeczpospolitej Trzebnickiej
- Fair play - na boisku! Fair play - na drodze?
- Wystawa rzeźb Lecha Taraszczuka - Trzebnicki Ośrod...
- Festiwal w krasnalim rozmiarze
- Fair Play Arena - otwarta
- "Czy w Trzebnicy nadaje reggae radio?" Koncert Maleo.
-
▼
października
(12)
30.10.2011
Halloween na ostro
Jesień tożsama jest - dla mnie - z feerią barw, wspomnieniami nasiąkniętymi zapachów tonią, z nostalgią targającą mnie za włosy i... tęsknotą za dźwiękami No Pesos. Rokrocznie, gdy październik chyli się ku końcowi, ja już stroję swe zmysły na to niezwykłe wydarzenie. Bo koncert, w wykonaniu tej trzebnickiej formacji, zawsze przeradza się w jakiś spektakl, jest czymś więcej niż tylko zwyczajnym koncertem. Szkoda, że tym razem napotkałam na godzinny poślizg (godzina z plakatów nie współbrzmiała z godziną rozpoczęcia imprezy), bowiem mój ograniczony czas nie zdołał pomieścić w sobie wszystkich wrażeń. Ubolewam też, że głowa zaprzątnięta zawieruchą jesiennych problemów nie pozwoliła mi - w pełni - rozkoszować się dźwiękami.
Gdy kilka lat temu zetknęłam się z muzyką No Pesos, nie przypuszczałam, że będą potrafili mnie czymś zaskoczyć i zauroczyć. Jak wtedy nie łupsło się mnie porządnie po słuchu dawką solidnego punkrocka - głucha byłam na wszelkie argumenty. Z nudów chyba postanowiłam posłuchać innego brzmienia - i oto, tenże rockband - jakimś dziwnym trafem - odnalazł lukę w przestrzeni moich (ograniczonych) horyzontów muzycznych. Początkowo jeden utwór okazał się "tym chwytliwym" - Sekretarze; zwłaszcza końcówka, która nabiera - lubianego przeze mnie - rozpędu. Z każdym koncertem jednak stawałam się coraz mocniej "urobiona", wciąż odnajdywałam jakiś magnetyzujący mnie element, ekscytujący skrawek, który trafiał w młynek moich doznań.
Następnie rozlubowałam się w balladowym atolu. Znalazłam tam przystań, gdzie skołatane zmysły dryfują lekko dźwięków falą. Lubię gdy zespół zabiera nas, słuchaczy, w niezwykłą podróż po orientalnych tonach, w wagabundę improwizacji szlakiem, pośród klimatyczne impresje instrumentalne. Uwielbiam zanurzać się w tę hipnotyzującą atmosferę, jaką osnuta jest koncertowa powłoka. Najmocniej jednak cenię całą warstwę muzyczną za to, że wymyka się wszelkim szufladkom, nie daje się pojmać w okowy jakiegoś konkretnego gatunku, jest oryginalna i stylowa, rozbryzgana gdzieś po szerokim, rockowym firmamencie.
W repertuarze grupy No Pesos są zarówno kawałki, które poszarpać potrafią rockowe dusze mocniejszym brzmieniem, sponiewierać ostrzejszą barwą, jak i utwory wpędzające w nastrojowe mielizny - zwłaszcza gdy człek rozpłaszczony jesienną melancholią. Ten kompozycyjny eklektyzm doskonale sprawdza się na koncertach. A gdy do niezłej aranżacji dołożyć ciekawą interpretację wokalną, zabawę tonacją, swobodną improwizację, język ciała i żonglerkę emocjami - wykonanie utworów przeistacza się w melodyjne cacko.
Czasem słyszy się pytanie: gdybyś miał wybierać, wolałbyś nie słyszeć czy nie widzieć? Nie chciałabym żegnać się z żadnym ze swoich zmysłów, uwielbiam doświadczać świat i smakować życie poprzez każden z nich - w ekstremalnych sytuacjach poświęciłabym jednak chyba wzrok, ponoć głębiej widzi się sercem. Nie chciałabym zatonąć w morzu ciszy, nie zniosłabym, gdyby muzyka nie otulała mnie eufoni szalem. W przypadku koncertów grupy No Pesos trzeba jednak dodać, że oba zmysły są jednako ważne (a nawet niezbędne), by w pełni zasmakować muzycznych potraw, mistrzowsko serwowanych przez naszych pobratymców. Zarówno harmonia instrumentalna, jak i wokalisty "niepohamowane odczuwanie ciałem", wyrażanie ekspresji mimiką, gestami, śpiew każdym skrawkiem sylwetki, emocje buzujące w każdym nerwie twarzy - wszystko to tworzy doskonałą całość, sprawia, że ja czuję się syta, nafaszerowana rockowymi doznaniami.
Tym razem nie było też "odgrzewanych kotletów". Chłopaki sypnęli w uszy szczyptą improwizacji, gdzieniegdzie ciut przyspieszyli (a to jest to, co niektórzy lubią najmocniej), zaspokoili czcicieli starych, dobrych szlagierów, poczęstowali świeżymi kawałkami, pogwiazdorzyli jako nowo zapowiedziany duet. Genialnie wkomponowali się w ten jesienny, październikowy wieczór, szemrzący zadumą, bujający nostalgią i tnący rockowym pragnieniem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Miłośników słowa pisanego, rozlanego na pachnącym, gazetowym papierze, zapraszam do zakupu Kuriera Trzebnickiego (nr 4).
OdpowiedzUsuńhttp://www.kuriertrzebnicki.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=606:halloween-na-ostro&catid=52:kultura&Itemid=111
OdpowiedzUsuń