Za kocimi pagórkami, bukowymi lasami i kilkoma - wijącymi się
jak wstążki – potoczkami, przyszedł na świat chłopiec, malutki, drobniutki. I
choć wątły był i kruchy (niczym herbatniczek), potrafił przewrócić do góry
nogami całe życie pewnej rodziny, której był pisany i która pisana była jemu. Ale
nie wyprzedzajmy faktów. Ignaś, bo tak na imię było tej drobnej istotce,
z krainy z której przywędrował, przytaszczył ze sobą pokaźny bagaż. Przez
pierwsze dni stał on w kącie, zapomniany w ferworze radości i powitań gościa a
jednocześnie nowego członka rodziny. Stał sobie więc taki kuferek, nie wadząc nikomu
i nie rzucając się nadto w oczy. Nawet nie wiadomo kiedy, nie wiadomo również kto, ani
po co, ale stało się – ktoś uchylił wieko. I wtedy rozlazło się po mieszkaniu,
codzienności, po całym życiu rodziny, każdej jej dziedzinie. Coś. Coś nienazwanego. Wcześniej
nieznanego. Budzącego jednak lęk i niepokój. Nikt nawet nie mógł przypuszczać
jak owo „coś” odmieni bieg znanej, lubianej, komfortowej i tak skrupulatnie poukładanej,
w miarę przewidywalnej dotąd powszedniości. Każdy dzień przynosił nowe
wyzwania, w każdej godzinie rodziło się stadko tajemnic i zagadek. Okazało się,
że oto pod jednym dachem zamieszkać trzeba nie tylko ze szczęściem i rozkoszą,
ale też z wątpliwościami, obawami, strachem (co to ma wielkie oczy), żalem,
buntem, złością, chronicznym stresem, smutkiem i całą tą paletą barw, zwaną
inaczej emocjami. Zrobiło się ciasno. Tak, tak, w życiu każdego z nas przychodzi (prędzej czy
później, w rozmaitych okolicznościach) taki moment, że gaśnie słońce, pęka
niebo, rozlewa się tęcza – i trzeba poradzić sobie jakoś z całą tą kolorystyką
nie zawsze łatwych i przyjemnych doznań. To, jaki kolor kuponu chwycimy za ogon
jako ostatni, decyduje o najbliższej przyszłości. W tym wypadku, dzięki niebywałej
sile miłości, determinacji i paru jeszcze składników, ostatni kupon jaki został
na dnie maszyny losującej, miał barwę słoneczną. Jaśniał nadzieją. Promieniał pociechą.
Czuć było od niego ciepło otuchy, co dodawało wiary i mnożyło siły. Rodzice
czym prędzej pozmiatali resztki niesmacznych wrażeń, pozbierali porozrzucane po
kątach perły rozmaitych wzruszeń i nanizali je na żyłkę, silną i trwałą, by nic
nie zdołało zbyt łatwo jej przerwać. Ten naszyjnik uniesień stał się cennym
talizmanem, takim amuletem na szczęście. Teraz może być już tylko lepiej.
I jest. Ignaś, z małego, nieporadnego dziecięcia wyrósł na
dorodnego, dzielnego, wytrwałego i nie poddającego się tak łatwo, czteroletniego
Ignacego. Jest pracowity i nie boi się żadnych wyzwań, ni mozolnych,
długotrwałych rehabilitacji, co nagradzane jest znacznymi postępami w rozwoju
psychoruchowym. Oprócz tego, że ciągle jest Wielką Zagadką, jest również
niezwykle przekorny. Zagiąć medycynę? – toż to dla niego pikuś! Wciąż zaskakuje,
sprawia cudne niespodzianki i – dla niedowiarków – jest żywym przykładem na to,
że cuda jednak zdarzają się.
Z nimi jednakże trochę jak z gwiazdami spełniającymi życzenia.
Trzeba je wypatrzeć i wyszeptać, choćby w myślach, to najskrytsze pragnienie.
Trochę więc – dopomóc swemu szczęściu.
Ja chyba domyślam się, co uradowałoby serce i duszę tego
Dzielnego Wojownika oraz Jego Armii, a Wy?
Im więcej złocistych gwiazd nałapanych w kieszenie – tym większe
szanse powodzenia. W jedności siła! To co, pomożemy?
Liczy się każde okazane wsparcie, każdy gest sympatii, każda
ciepła i życzliwa myśl. Wpłaty na konto, przekazany 1% podatku, Bieg
Sylwestrowy. Bo wiecie, nawet gdy biegacze dotrą już do mety, Ignacego ścieżka
ciągle jeszcze biegła będzie swoim własnym, sobie tylko znanym tempem i torem.
To maraton. Wielki wyczyn dla małego człowieka. Gorąco mu dopingujmy!
Tutaj poczytacie o ignacowej wędrówce przez życie:
http://ignacowka2010.blogspot.com/
http://ignacowka2010.blogspot.com/