11.12.2014

O pewnej (niezwykłej dla mnie) lekcji bibliotecznej...


W czwartek 11 grudnia w Bibliotece Pedagogicznej (Ośrodku Doradztwa Metodyczno-Programowego w Trzebnicy) odbyła się lekcja biblioteczna. Dla pracowników Ośrodka – lekcja jak lekcja, mieli takich pewnie już dziesiątki; no, może tym razem było nieco bardziej stresująco, bowiem przeprowadzana właśnie ewaluacja zawsze w jakiś sposób podnosi ten poziom adrenaliny, nie oszukujmy się… Dla uczniów klasy V SP nr 2 w Trzebnicy – lekcja jak lekcja, trzeba jakoś przebrnąć te 45 minut, jak co dzień… nie miejmy złudzeń – w  końcu wszyscy kiedyś byliśmy w piątej klasie, prawda? Dla opiekunki klasy była to nieco nietypowa lekcja – to nie ona tym razem zdzierała głos przez trzy kwadranse. Najbardziej przeżywałam to chyba ja; nie bez kozery – nie co dzień bowiem uczestniczy się w zajęciach nt. „Regionalizm w edukacji polonistycznej na przykładzie wierszy Anny Jełłaczyc i Julianny Michorczyk, w ramach projektu Tożsamość Dolnoślązaka – Unia Wielu Kultur.” Takim oto sposobem awansowałam na personę, której wiersze omawia się w ramach lekcji polskiego. Jeszcze jakiś czas temu nie śmiałabym marzyć o tym w najśmielszych oczekiwaniach – ale jak widać, w życiu wszystko może się zdarzyć…


Pierwsza myśl jaka przemknęła mi przez głowę to ta, czy gdyby autor wiedział, że jego utworami „katowane” będą nie winne niczego dzieci – to czy napisałby to, co napisał? Czy naszpikowałby utwór (świadomie lub nie) tyloma środkami stylistycznymi? Czy skazałby niebożę jedno czy drugie na przesiewanie zwrotek (niczym Kopciuszek oddzielający ziarna grochu od ziaren soczewicy), celem wyłuskania jak największej ilości figur retorycznych? Czy podmiot liryczny naprawdę tak bezlitośnie aż tyle miałby na myśli? To oczywiście żart. Prawdą jest natomiast, że czułam się w tej sytuacji naprawdę dziwnie. Co innego – przelewać w domowym zaciszu swoje myśli na papier (czy klawiaturę), inna rzecz – rozkładać to potem na czynniki pierwsze w klasie, pośród uczniów. Na szczęście to nie ja musiałam zmagać się z tym, perfekcyjnie za to poradził sobie w tej roli Pan Sebastian Węgrzynowski, który jest genialny zarówno gdy chodzi o analizę, jak i syntezę wszelaką (czyt.czegokolwiek).

Pierwszym omawianym utworem była „Artystka-jesień” (mojego skromnego autorstwa), na którego to przykładzie uczniowie dowiedzieli się co to uosobienie (personifikacja), przenośnia, epitet, metafora, onomatopeja czy synestezja. Aż mi przykro, że takim torturom – całkiem niechcący – ich poddałam. Żywię jednak nadzieję, że do czegoś im się to w życiu przyda i będzie z korzyścią i pożytkiem na przyszłość, na dalsze koleje edukacji.

Jako drugi omawiany był wiersz Pani Julianny Michorczyk „Moje miasto” (pochodzący z tomiku Ze Wzgórz Trzebnickich). Tutaj uczniowie dostrzec mogli jak zmienia się Trzebnica (niczym strojna kobieta) przechodząca płynnie przez kolejne pory roku. Doszukali się również analogii do św. Jadwigi, troskliwej, ciepłej, dzielnej, roztaczającej opiekuńcze poły płaszcza nad naszą Małą Ojczyzną.

Wspólnymi mianownikami obu tych przykładów były: Trzebnica, personifikacja – kobieta oraz pojawiający się motyw pór roku (jesień). Mam nadzieję, że uczniowie nie zanudzili się, ale za to spojrzeli nieco inaczej na miejsce, w którym przyszło im żyć, uczyć się, zawierać przyjaźnie, dorastać.

Bardzo miłym akcentem były pytania na koniec lekcji. Uczniowie zastanawiali się co bywa inspiracją, jak długo pisze się taki wiersz i czy w ogóle opłaca się pisać? Hm, z pragmatycznego punktu widzenia – różnie to bywa… a jednak opłaca się. Po to, by lepiej poznać i zrozumieć siebie samego. I chociażby dlatego, że poezja to taka cudna dziedzina, w której można wyrazić wszystko to, na co nie pozwala nam gorset codzienności. To taka autonomiczna kraina, w której na każdym kroku kwitną kwiaty fantazji, barwy mogą tupać, wrażenia zmysłowe mogą dowolnie mieszać się i nikt nie powie, że mamy nie po kolei w głowie, o!

P. S. Na koniec uczniowie zwiedzili tę część biblioteki, która nie jest na co dzień udostępniana dla ogółu - piwnicę, gdzie mieszczą się zbiory (bodaj czterdzieści tysięcy pozycji, o ile dobrze pamiętam). Poznali określenie "odejść do lamusa" - w odniesieniu do dawnego katalogu, dziś scyfryzowanego. A do tego nie mogli nadziwić się nowej aranżacji przestrzeni w swojej nie tak dawnej przecież szkole.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz