4.12.2014

Alexey Komarov - 1139. koncert TIFL, 162. koncert umuzykalniający dla młodzieży

4 grudnia odbył się - ostatni już w tym roku - koncert lisztowski z cyklu „Jak słuchać muzyki?”. Przy fortepianie gościliśmy laureata międzynarodowych konkursów pianistycznych – Alexeya Komarova (Moskwa). Wybornym słowem o muzyce podzielił się z nami – jak wszystkim wiadomo, niezastąpiony w tej roli – profesor Juliusz Adamowski.


Koncerty odbywają się dzięki zaangażowaniu Towarzystwa imienia Ferenca Liszta, z siedzibą we Wrocławiu. Jest to ogólnopolskie stowarzyszenie, działające nieprzerwanie od roku 1989 i mające na celu działalność muzyczną ze szczególnym uwzględnieniem popularyzacji twórczości i osoby F. Liszta oraz jego bogatych powiązań z kulturą polską.
„W koncertach, kursach i konkursach TIFL wzięło udział około 2500 artystów, pedagogów i uczniów z 45 krajów. W prawie 1140 dotychczas zrealizowanych koncertach w 85 salach (…) wystąpiło ponad 700 wykonawców z 33 krajów (…)” To doskonały rezultat i żywimy szczerą nadzieję, że wszystko to ma duży wpływ na szerzenie kultury muzycznej, która podnosi wrażliwość, poszerza horyzonty i czyni nas bardziej otwartymi.

Dzisiejszy koncert przyniósł nam pewną niespodziankę. Oprócz nazwisk tak znanych jak: Mozart, Weber, Chopin czy Rachmaninow, odsłonił przed nami jeszcze jedną wielką sławę – rzec by można: przykurzoną i okrytą woalem zapomnienia – Maurycego Moszkowskiego (1854-1925). Urodził się on w pruskim Wrocławiu, w rodzinie polskich Żydów. Szybko zyskał sławę młodego wirtuoza. Jednak dalsze losy jego kariery i życia pokazują, jak przewrotny i nieprzewidywalny bywa los artysty. Wyniesiony na szczyty geniusz pozostał tam krótko, by następnie – w niezauważonych przez świat okolicznościach – stoczyć się w czeluść niepamięci. Na szczęście dziś „odkopany został” jego temat z wariacjami w stylu różnych kompozytorów, pewien żart parodystyczny, który nie tylko pokazał nam kunszt i umiejętności tego niedocenianego obecnie mistrza, ale i przybliżył nam jak bawiono się (na salonach, choć pewnie nie tylko) w XIX wieku. To nie lada sztuka tak zręcznie żonglować motywem przewodnim utworu, odchodząc jednak od niego na tyle daleko, by pozostawić coś tak wspaniałego, jak żartobliwe, z lekka karykaturalne (jednako: mocno kulturalne), wariacje na temat utworów „największych tego świata”.

Naturalnie cały koncert był fantastyczny, jak zwykle zresztą, wszak tutaj słuchaczy nie częstuje się byle czym. Mozartowski Marsz Turecki, fantazja nieśmiertelnego Chopina czy popisowe rondo (Perpetuum mobile) Webera, pełne eleganckiej wirtuozerii, witalizmu, biegłości i niespożytej siły – po takim ładunku dobrej energii i artyzmu aż nie chce się wracać do szaro-burej, chłodnej, grudniowej rzeczywistości.





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz