Koncerty odbywają się dzięki zaangażowaniu Towarzystwa
imienia Ferenca Liszta, z siedzibą we Wrocławiu. Jest to ogólnopolskie
stowarzyszenie, działające nieprzerwanie od roku 1989 i mające na celu działalność
muzyczną ze szczególnym uwzględnieniem popularyzacji twórczości i osoby F. Liszta
oraz jego bogatych powiązań z kulturą polską.
„W koncertach, kursach i konkursach TIFL wzięło udział około 2500 artystów, pedagogów i uczniów z 45 krajów. W prawie 1140 dotychczas zrealizowanych koncertach w 85 salach (…) wystąpiło ponad 700 wykonawców z 33 krajów (…)” To doskonały rezultat i żywimy szczerą nadzieję, że wszystko to ma duży wpływ na szerzenie kultury muzycznej, która podnosi wrażliwość, poszerza horyzonty i czyni nas bardziej otwartymi.
„W koncertach, kursach i konkursach TIFL wzięło udział około 2500 artystów, pedagogów i uczniów z 45 krajów. W prawie 1140 dotychczas zrealizowanych koncertach w 85 salach (…) wystąpiło ponad 700 wykonawców z 33 krajów (…)” To doskonały rezultat i żywimy szczerą nadzieję, że wszystko to ma duży wpływ na szerzenie kultury muzycznej, która podnosi wrażliwość, poszerza horyzonty i czyni nas bardziej otwartymi.
Dzisiejszy koncert przyniósł nam pewną niespodziankę. Oprócz
nazwisk tak znanych jak: Mozart, Weber, Chopin czy Rachmaninow, odsłonił przed
nami jeszcze jedną wielką sławę – rzec by można: przykurzoną i okrytą woalem
zapomnienia – Maurycego Moszkowskiego (1854-1925). Urodził się on w pruskim Wrocławiu,
w rodzinie polskich Żydów. Szybko zyskał sławę młodego wirtuoza. Jednak dalsze
losy jego kariery i życia pokazują, jak przewrotny i nieprzewidywalny bywa los
artysty. Wyniesiony na szczyty geniusz pozostał tam krótko, by następnie – w niezauważonych
przez świat okolicznościach – stoczyć się w czeluść niepamięci. Na szczęście
dziś „odkopany został” jego temat z wariacjami w stylu różnych kompozytorów,
pewien żart parodystyczny, który nie tylko pokazał nam kunszt i umiejętności
tego niedocenianego obecnie mistrza, ale i przybliżył nam jak bawiono się (na
salonach, choć pewnie nie tylko) w XIX wieku. To nie lada sztuka tak zręcznie
żonglować motywem przewodnim utworu, odchodząc jednak od niego na tyle daleko,
by pozostawić coś tak wspaniałego, jak żartobliwe, z lekka karykaturalne (jednako: mocno kulturalne),
wariacje na temat utworów „największych tego świata”.
Naturalnie cały koncert był fantastyczny, jak zwykle zresztą,
wszak tutaj słuchaczy nie częstuje się byle czym. Mozartowski Marsz Turecki, fantazja
nieśmiertelnego Chopina czy popisowe rondo (Perpetuum mobile) Webera, pełne eleganckiej
wirtuozerii, witalizmu, biegłości i niespożytej siły – po takim ładunku dobrej
energii i artyzmu aż nie chce się wracać do szaro-burej, chłodnej, grudniowej
rzeczywistości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz