28.03.2013

Quo vadis, czyli Droga Miłosza


Okładka pochodzi z profilu Facebook Miłosza. Zdjęcie: Adrian Opałka
Trzebnica wciąż zaskakuje: wzrasta, pięknieje, talenty mnożą się u nas jak grzyby po deszczu. I to nie byle jakie: prawdziwki wyborne, zdrowe, nie robaczywe.

Niedawno (w serwisie YouTube) swą premierę miał utwór Droga, promujący debiutancką płytę duetu Justyna Mandryga & Miłosz Łapiński (nagranie było nagrodą na XIV Salwatoriańskim Festiwalu Piosenki Religijnej, Trzebnica 2012). Słowa, muzyka i wykonanie – Miłosz Łapiński.

Weszłam na tę Drogę. Zaczęłam krążyć ścieżką (dźwiękową) i zupełnie nie przeszkadzało mi to, iż zapętliłam się. Wędrowałam szlakiem urzekającej prostoty rytmu, pięknego brzmienia, pokory, skromności i prostolinijności. Urocze pejzaże. Niespełna cztery minuty kompozycji, a tyle w niej ukrytych drogowskazów. Polecam wsłuchać się, zaprawdę.

Mnie ujęło kilka aspektów.  W warstwie tekstowej (zatem i światopoglądowej): uśmiech, wiatr, krzyży las, niezłomność, niebanalny charakter, indywidualizm, szczerość. To przymioty na pozór pospolite i nieskomplikowane, a jednak dziw bierze, że są dziś na wymarciu. Autor jest młodym człowiekiem, więc taka dojrzałość (artystyczna i mentalna) tym mocniej cieszy.

Wielka siła emocjonalności tkwi także w aranżu i skąpym instrumentarium. Wykrzesano z tego ile się dało. Bardzo ciekawy zamysł, doskonałe wykonanie. Rozbudowane intro jest wyborną przystawką, przedsmakiem tego, co nas czeka. Zawiera jakąś obietnicę i wypełnia ją fascynującą treścią. Wciąga, zastanawia. Potem jest jeszcze lepiej. Z całością wspaniale komponuje się ładny, ciepły, intrygujący głos Miłosza (podobają mi się zwłaszcza doły, takie lekko charczące, ścierające – niczym pumeks – wszystkie tandetne zaszłości ciążące za uszami, po dniu spędzonym w marketach, komunikacji miejskiej i wszędzie tam, gdzie wokół unosi się radiowa papka).

Chciałoby się zapytać: „quo vadis, Miłoszu?”, ale pytania są zbędne. Słychać, że w dobrym kierunku.

Wsiąkłam w tę Drogę na dobre. Od kilku dni towarzyszy mi nieustannie. Zamieszkała w moich słuchawkach, a ja z radością ją tutaj goszczę. Ostatnio poszłyśmy razem na spacer: ja i Droga (zapętlona poprzez repeat). Trzebnickimi zakamarkami dotarłyśmy do Lasu Bukowego. Przemierzałyśmy zabłocone ścieżki – zaniedbanej nieco – kalwarii. Pod nogami rozmokły, brzydki, przyklejający się do butów marzec. Poprzez rozłożyste korony drzew przesiąkały jasne smugi światła, jakby zachęcając do pielęgnowania nadziei, że wiosna – choć spóźniona – wkrótce rozpromienieje. W uszach pulsowały mi gitarowe bicia: „Trzy drogi – wiatr, trzy drogi – świat, trzy drogi las – krzyży las…” 

Każdy z nas inną drogą zmierza ku celom. Niemniej wspólnym mianownikiem są znajdujące się tam zarówno pokusy, trudne wybory, kompromisy, porażki, jak i sukcesy. Życie często weryfikuje nasze plany, zamierzenia, marzenia, ambicje. Czasem zbaczamy z obranego kursu: a to kompas szwankuje, niekiedy wpadamy w dół, gubimy prawdziwość, plamimy sumienie… Warto jednak pielęgnować w sobie uważność i świadomie kroczyć egzystencjalnymi labiryntami.

Takie to myśli kołatały we mnie, gdy wędrowałam krzyżową drogą trzebnickiego Lasu Bukowego, słuchając refleksyjnej, skłaniającej do przemyśleń (w sam raz na okres wielkopostny) Drogi Miłosza Łapińskiego. Lubię muzykę, która nie tylko raduje zmysły, ale i karmi duszę pożywną strawą. Dźwiękowa pigułka przypomnienia i roztropności. Dziękuję za nią.


Koncert fortepianowy Piotra Banasika

Artykuł powstał dla Starostwa Powiatowego w Trzebnicy: http://powiat.trzebnica.pl/index.php/news/view/552

W marcowym koncercie lisztowskim z cyklu „jak słuchać muzyki?” uczestniczyli trzebniccy gimnazjaliści, licealiści oraz młodzież z Powiatowego Zespołu Specjalnych Placówek Szkolno–Wychowawczych. Niektórzy biorą udział w spotkaniach z muzyką cyklicznie, są – można by rzec – wytrawnymi wyjadaczami i poławiaczami klasycznych pereł, dla innych było to zupełnie niecodzienne doświadczenie. Wszyscy jednak - z pewnością - wynieśli bogactwo doznań zmysłowych i estetycznych.

W rolę prelegenta tradycyjnie wcielił się profesor Juliusz Adamowski. To dziwne; w zasadzie muzyka jest językiem uniwersalnym i w pełni samodzielnym – często nie potrzebuje słów, ażeby rozsiać wokół piękno, a jednak odnosi się wrażenie, iż przedmowy Profesora jakoś ubogacają repertuar, dopieszczają go, nadają mu kształtu i wyrazistości. Zupełnie jak z nieznanym, acz apetycznym, pysznym posiłkiem. Podany w sposób prosty, zwyczajny, niewymyślny – będzie smakował. Ale już podany w atrakcyjnej formie: w kunsztownej oprawie, z nastrojową muzyką, świecami, w ślicznej zastawie, przystrojony i spożyty w doborowym towarzystwie – posiłek będzie nie tylko wykwintnie smakował, ale i zachwyci, zapamięta się tę chwilę na długo. Być może sprowokuje również pytania: „cóż to takiego? Z jakich powstało składników? Jak to przyrządzić?”

Jest nadzieja, że i z muzyką będzie podobnie. Może (dzięki temu) któryś z tych młodych ludzi odnajdzie w ten sposób swoją drogę?

Bo i faktycznie… gra pana Piotra Banasika sprawić potrafiła, że wokół wirowały rozmaite muzyczne twarze. Przebierać mogliśmy wśród folkloru (zarówno typowo polskiego, jak i roziskrzonego słońcem hiszpańskim), nastrojowych nokturnów (spod długich nut rozsypujących hojnie koloraturki ozdobników), jak i zanurzyć się w - rwące serce, trzewia i szarpiące emocje – scherzo.

Mawia się, że „śpiewać każdy może”. Gdyby to sparafrazować, okazałoby się, że i grać – w zasadzie – mógłby każdy. Ale TAK (jak p. Piotr Banasik)?! Nie, z pewnością nie każdy…































12.03.2013

Rodzinne muzykowanie w Starostwie

Tekst powstał dla Starostwa Powiatowego w Trzebnicy.

 Przyznać trzeba, że takiego koncertu jeszcze tutaj nie było. Muzyka poważna w nie całkiem poważnej formule. Jeśli ktoś uważa, iż klasyka, kunszt, takt, szyk i elegancja kłócą się z rodzinną sielanką, widać nie uczestniczył w ostatnim wydarzeniu, które pokazało, że gdy do chopinowskich nokturnów i etiud dodać ziarna liryki oraz familijne akcenty – powstaje ciekawe działanie. I bardzo, ale to bardzo satysfakcjonujący wynik.

 Owe muzyczne spotkanie w sali konferencyjno-wystawienniczej Starostwa Powiatowego obfitowało w wiele wzruszeń. Wiek licznie zgromadzonych gości szeroko rozpościerał się na horyzoncie dni, miesięcy i lat. Pośród publiczności znajdowały się zarówno niemowlęta, raczkujące jeszcze (nie tylko na płaszczyźnie muzycznej), kołysane melodią płynącą z fortepianu i rytmicznym podrygiwaniem wózka, przedszkolaki, starszaki, jak i osoby w słusznym (by nie rzec: sędziwym) wieku, którym nie obca zarówno muzyka – nawet - dwudziestolecia międzywojennego, czasy dzieci-kwiatów czy niepokorne melodie bardów stanu wojennego. Przekrój wiekowy i mentalny był więc nie tylko obszerny, bogaty i ciekawy, ale i stwarzał pole do niebanalnych dyskusji i wymiany doświadczeń.

 Osobą, która wiodła prym i nadawała spójności tej palecie różnorodnych barw była artystka związana z Akademią Muzyczną im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu, pianistka, kameralistka, animatorka życia muzycznego, pani Barbara Dmochowska. Myślę, że nie bez znaczenia jest tutaj fakt, iż prywatnie jest ona mamą trzech córek, stąd zrozumienie, niezwykłe ciepło płynące w stronę najmłodszej publiczności i wyrozumiałość do tych, którzy zbyt mali jeszcze są, by w pełni docenić wartość i piękno tychże dostojnych dźwięków. Pani Barbara nie tylko obdarowała nas pięknem chopinowskich arcydzieł, ale również w przystępny i jakże ciekawy sposób przybliżyła nam sylwetkę tegoż genialnego, polskiego kompozytora romantycznego, zwanego często „poetą fortepianu” .

 Zdaje się, że twórca – za młodzieńczych lat zwany Fryckiem z Żelazowej Woli (niedawno minęła 203. rocznica jego urodzin) - który sam pochodził z rodziny wielodzietnej (miał bowiem trzy starsze siostry) cieszyłby się na to kameralne spotkanie, łączące pokolenia. Nie było tu jakiejś napuszonej atmosfery, za to życzliwość i serdeczność rozpływały się po sali wraz z taktami uroczych etiud. Całości towarzyszyły liryczne okruszki, pieczołowicie rozdzielane przez Prowadzącą. Wspólnie odkrywaliśmy siebie, poprzez krople sekund, drżąc delikatnie na strunach MUZYKI CISZY. Nieśpiesznie spacerowaliśmy w głąb metafizycznych luster, gdzie witały nas promienne uśmiechy i ŚWIETLISTOŚĆ. Nieśmiało, acz z wielką radością skubaliśmy niepowtarzalny NAJDELIKATNIEJSZY BŁĘKIT. Z poświatą szczęśliwości i zieloności – poprzez wczoraj, dziś i jutro – KOŁYSALIŚMY się NA TRZY. Aż w końcu – delektując się ulotnością i krasą MGLISTYCH PEJZAŻY – dotarliśmy na kraniec doznań, gdzie na łagodnym wietrzyku emocji kołysała się miłość, jak zasłonka w kolorach tęczy.

 To wszystko było takie subtelne, pastelowe, stonowane, nienachalne, spokojne. Było doskonale wypielęgnowane, dojrzałe, a jednocześnie pozostawiające po sobie cichy niedosyt. Chciałoby się bowiem więcej, chciałoby się, by ta chwila trwała, by rozciągnęła tę magiczną niedzielę na – co najmniej jeszcze – kilka następnych dni. Cudne, cudne wrażenia.

 Kiedy do niedzielnego pucharu wpadły tak różnorodne składniki: muzyka, poezja, chopinowska wrażliwość, mglista rzeczywistość, improwizacja, melomani, dorosłość, dziecięca ciekawość, otwartość, szczerość – powstał odżywczy koktajl. Pomyślałam, że wspaniale byłoby, gdyby inicjatywę poprowadzono dalej, może ku jakimś cyklicznym spotkaniom rodzin z dziećmi? Nie wszędzie mali odbiorcy są tak mile widzianymi, bo i też jest to specyficzna grupa. Grupa wymagająca, albowiem nie tylko chłonna, ale też potrafiąca szybko odwrócić swą uwagę ku ciekawszym bodźcom. To wielka sztuka dzielić się artyzmem z dziećmi tak, by ich – zwyczajnie – nie znudzić. A wiadomo, że czym skorupka za młodu…

 Muszę powiedzieć, że zaszczycona byłam, uczestnicząc w tak wspaniałym przedsięwzięciu. Muzyka i liryka wirowały wokół, w majestatycznym tańcu, unosząc się zdecydowanie, a następnie łagodnie, delikatnie osiadając na stiukach na suficie, gzymsie, ścianach, kotarach, krzesłach, niczego nieświadomych odbiorcach. Wydawało się, że nawet dostojny biały orzeł w koronie, na krwistoczerwonym tle, mimochodem mlasnął dziobem, łapiąc doń kilka wytrawniejszych kąsków. W pióra wplotły mu się tonacje, odcienie dynamiczne, wszystkie te opusy, strofy i niedopowiedzenia. Błękit za oknem poetycko przemieniał się w granat (i dałabym głowę, że też sięgał ku sali, rozkoszując się chwilą i finezyjnie rozmazując na szybie melodyjne wersy i marcowy chłód). Jednej dziewczynce przykleiły się do kolorowej sukienki krzyżyki, bemole i fermaty. U chłopca w muszce zagnieździł się dźwięk „d” – może zbłąkany, może samotny, a może jedynie niesforny i ciekawski. Piano, forte, con moto, agitato, espressivo, con amore, con dolore – wszystko to zanieśliśmy do domu: na plisach od spódniczek, kołnierzykach, pośród guzików, korali, spinek od mankietów i krawatów. Dlatego też życzę fantazyjnego tygodnia.

 I do kolejnego muzycznego spotkania: w środę, 20 marca, na koncercie lisztowskim. Do usłyszenia.