12.03.2013

Rodzinne muzykowanie w Starostwie

Tekst powstał dla Starostwa Powiatowego w Trzebnicy.

 Przyznać trzeba, że takiego koncertu jeszcze tutaj nie było. Muzyka poważna w nie całkiem poważnej formule. Jeśli ktoś uważa, iż klasyka, kunszt, takt, szyk i elegancja kłócą się z rodzinną sielanką, widać nie uczestniczył w ostatnim wydarzeniu, które pokazało, że gdy do chopinowskich nokturnów i etiud dodać ziarna liryki oraz familijne akcenty – powstaje ciekawe działanie. I bardzo, ale to bardzo satysfakcjonujący wynik.

 Owe muzyczne spotkanie w sali konferencyjno-wystawienniczej Starostwa Powiatowego obfitowało w wiele wzruszeń. Wiek licznie zgromadzonych gości szeroko rozpościerał się na horyzoncie dni, miesięcy i lat. Pośród publiczności znajdowały się zarówno niemowlęta, raczkujące jeszcze (nie tylko na płaszczyźnie muzycznej), kołysane melodią płynącą z fortepianu i rytmicznym podrygiwaniem wózka, przedszkolaki, starszaki, jak i osoby w słusznym (by nie rzec: sędziwym) wieku, którym nie obca zarówno muzyka – nawet - dwudziestolecia międzywojennego, czasy dzieci-kwiatów czy niepokorne melodie bardów stanu wojennego. Przekrój wiekowy i mentalny był więc nie tylko obszerny, bogaty i ciekawy, ale i stwarzał pole do niebanalnych dyskusji i wymiany doświadczeń.

 Osobą, która wiodła prym i nadawała spójności tej palecie różnorodnych barw była artystka związana z Akademią Muzyczną im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu, pianistka, kameralistka, animatorka życia muzycznego, pani Barbara Dmochowska. Myślę, że nie bez znaczenia jest tutaj fakt, iż prywatnie jest ona mamą trzech córek, stąd zrozumienie, niezwykłe ciepło płynące w stronę najmłodszej publiczności i wyrozumiałość do tych, którzy zbyt mali jeszcze są, by w pełni docenić wartość i piękno tychże dostojnych dźwięków. Pani Barbara nie tylko obdarowała nas pięknem chopinowskich arcydzieł, ale również w przystępny i jakże ciekawy sposób przybliżyła nam sylwetkę tegoż genialnego, polskiego kompozytora romantycznego, zwanego często „poetą fortepianu” .

 Zdaje się, że twórca – za młodzieńczych lat zwany Fryckiem z Żelazowej Woli (niedawno minęła 203. rocznica jego urodzin) - który sam pochodził z rodziny wielodzietnej (miał bowiem trzy starsze siostry) cieszyłby się na to kameralne spotkanie, łączące pokolenia. Nie było tu jakiejś napuszonej atmosfery, za to życzliwość i serdeczność rozpływały się po sali wraz z taktami uroczych etiud. Całości towarzyszyły liryczne okruszki, pieczołowicie rozdzielane przez Prowadzącą. Wspólnie odkrywaliśmy siebie, poprzez krople sekund, drżąc delikatnie na strunach MUZYKI CISZY. Nieśpiesznie spacerowaliśmy w głąb metafizycznych luster, gdzie witały nas promienne uśmiechy i ŚWIETLISTOŚĆ. Nieśmiało, acz z wielką radością skubaliśmy niepowtarzalny NAJDELIKATNIEJSZY BŁĘKIT. Z poświatą szczęśliwości i zieloności – poprzez wczoraj, dziś i jutro – KOŁYSALIŚMY się NA TRZY. Aż w końcu – delektując się ulotnością i krasą MGLISTYCH PEJZAŻY – dotarliśmy na kraniec doznań, gdzie na łagodnym wietrzyku emocji kołysała się miłość, jak zasłonka w kolorach tęczy.

 To wszystko było takie subtelne, pastelowe, stonowane, nienachalne, spokojne. Było doskonale wypielęgnowane, dojrzałe, a jednocześnie pozostawiające po sobie cichy niedosyt. Chciałoby się bowiem więcej, chciałoby się, by ta chwila trwała, by rozciągnęła tę magiczną niedzielę na – co najmniej jeszcze – kilka następnych dni. Cudne, cudne wrażenia.

 Kiedy do niedzielnego pucharu wpadły tak różnorodne składniki: muzyka, poezja, chopinowska wrażliwość, mglista rzeczywistość, improwizacja, melomani, dorosłość, dziecięca ciekawość, otwartość, szczerość – powstał odżywczy koktajl. Pomyślałam, że wspaniale byłoby, gdyby inicjatywę poprowadzono dalej, może ku jakimś cyklicznym spotkaniom rodzin z dziećmi? Nie wszędzie mali odbiorcy są tak mile widzianymi, bo i też jest to specyficzna grupa. Grupa wymagająca, albowiem nie tylko chłonna, ale też potrafiąca szybko odwrócić swą uwagę ku ciekawszym bodźcom. To wielka sztuka dzielić się artyzmem z dziećmi tak, by ich – zwyczajnie – nie znudzić. A wiadomo, że czym skorupka za młodu…

 Muszę powiedzieć, że zaszczycona byłam, uczestnicząc w tak wspaniałym przedsięwzięciu. Muzyka i liryka wirowały wokół, w majestatycznym tańcu, unosząc się zdecydowanie, a następnie łagodnie, delikatnie osiadając na stiukach na suficie, gzymsie, ścianach, kotarach, krzesłach, niczego nieświadomych odbiorcach. Wydawało się, że nawet dostojny biały orzeł w koronie, na krwistoczerwonym tle, mimochodem mlasnął dziobem, łapiąc doń kilka wytrawniejszych kąsków. W pióra wplotły mu się tonacje, odcienie dynamiczne, wszystkie te opusy, strofy i niedopowiedzenia. Błękit za oknem poetycko przemieniał się w granat (i dałabym głowę, że też sięgał ku sali, rozkoszując się chwilą i finezyjnie rozmazując na szybie melodyjne wersy i marcowy chłód). Jednej dziewczynce przykleiły się do kolorowej sukienki krzyżyki, bemole i fermaty. U chłopca w muszce zagnieździł się dźwięk „d” – może zbłąkany, może samotny, a może jedynie niesforny i ciekawski. Piano, forte, con moto, agitato, espressivo, con amore, con dolore – wszystko to zanieśliśmy do domu: na plisach od spódniczek, kołnierzykach, pośród guzików, korali, spinek od mankietów i krawatów. Dlatego też życzę fantazyjnego tygodnia.

 I do kolejnego muzycznego spotkania: w środę, 20 marca, na koncercie lisztowskim. Do usłyszenia.




















































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz