Sobota do cna wypełniona wrażeniami. Zaczęło się od (dosyć
niespodziewanej) wizyty u fryzjera, potem rodzinna gra terenowa w Lesie
Bukowym, otwarcie placu zabaw na osiedlu Brama Trębaczy, a w perspektywie
jeszcze koncerty w ramach XVI Salwatoriańskiego Festiwalu Piosenki
Religijnej. Oj dzieje się, dzieje – aż trudno wszystkiego naraz
skosztować.
W piękne, słoneczne, radosne, sobotnie popołudnie uroczyście
przecięto wstęgę i tym samym otwarto kolejny raj dla trzebnickich dzieciaczków.
Sympatyczni klauni, malowanie twarzy, kolorowe balony i multum lodów dla
ochłody – to tylko nieliczne spośród atrakcji, jakie czekały na dzieci i
rodziców. Kilka godzin pysznej zabawy, w naprawdę urokliwym miejscu. Bo
wypadałoby dodać, że podwórze na którym powstał tenże plac zabaw
jest jednym z ładniejszych trzebnickich podwórek. Nie jest to bowiem szary,
ponury i przygnębiający betonowy twór, ale prawdziwe poletko z duszą: pełne
soczystej zieleni, z pięknym, dużym, starym, rozłożystym dębem, wzgórzem (tzw.
grodziskiem) – kryjącym zapewne archeologiczne cuda - będącym pozostałością po
średniowiecznym zameczku, a ponadto: z dziećmi bawiącymi się tu zupełnie jak za
dawnych czasów (na przekór innym, świecącym pustkami podwórzom).
Oby sprzęty służyły do dobrej, bezpiecznej, kreatywnej
zabawy. Oby miejsce tętniło dobrą energią i rozbrzmiewało szczerym, dziecięcym śmiechem.
A na koniec taka mała refleksja. Mamy, która – tak się składa
- w ubiegłym stuleciu też była dzieckiem. Miała wielką przyjemność i ogromne
szczęście spędzać swój wolny czas na cudnym podwórzu, zupełnie niedaleko
rzeczonego w tekście osiedla. Mieliśmy trzy płaczące wierzby, które służyły nam
jako bazy, dawały cień w skwarne dni i możliwość grania pod nimi w grzyba czy krajankę („państwa-miasta”) – i teraz uwaga – głównym atrybutem owych gier były… tadam…
noże. Mieliśmy dachy po których nie omieszkaliśmy się biegać jak szaleni.
Mieliśmy masę krzaków, krzewów, kwiatów – które były fantastycznym schronieniem
podczas gry w chowanego. Mieliśmy dwa trzepaki, które były miejscem spotkań
całej ferajny i niekończącym się źródłem wszelkich zabaw – godzinami mogliśmy np.
bawić się w lunatyka. Mieliśmy górkę z której urządzaliśmy wyścigi na sankach. Mieliśmy
ścianę restauracji o którą obijaliśmy piłkę i skakaliśmy przezeń – i nikt nie
wrzeszczał na nas jak opętany, że pobrudzimy elewację czy coś podobnego. Mieliśmy
skrawek placu, gdzie namiętnie rżnęliśmy w puchę i palanta, i skrawek zieleni
służący za boisko do piłki nożnej. Mieliśmy tysiące pomysłów, werwę, energię, zapał,
chęci – i PRZEDE WSZYSTKIM siebie nawzajem. Dzieciarnię z jednego podwórza,
która była zgrana, nie wyobrażała sobie jak można siedzieć w domu, miast brykać
po dworze i zawsze stawała za sobą murem, zwłaszcza podczas emocjonujących
bitew toczonych z innymi podwórkami. Nie mieliśmy super placów zabaw – i choć
troszkę zazdrościliśmy dzieciom z podwórek spółdzielczych, które miały bardziej
komfortowe warunki niźli my, to i tak (daję rękę i głowę) żadne z nas nie
zamieniłoby tego podwórka na żadne inne.
Zachęcajmy nasze dzieci do spędzania czasu na świeżym
powietrzu, zamiast gnuśnieć przed telewizorami czy komputerami. Przyjaźnie
jakie się tam zawiązują, pozostają niezastąpione, często na całe życie.
Dziękuję za zdjęcia Borysowi:
Dziękuję za zdjęcia Borysowi:
oraz Igorowi:
Reszta moja :)