31.05.2014

Otwarcie placu zabaw na osiedlu Brama Trębaczy

Sobota do cna wypełniona wrażeniami. Zaczęło się od (dosyć niespodziewanej) wizyty u fryzjera, potem rodzinna gra terenowa w Lesie Bukowym, otwarcie placu zabaw na osiedlu Brama Trębaczy, a w perspektywie jeszcze koncerty w ramach XVI Salwatoriańskiego Festiwalu Piosenki Religijnej. Oj dzieje się, dzieje – aż trudno wszystkiego naraz skosztować.

W piękne, słoneczne, radosne, sobotnie popołudnie uroczyście przecięto wstęgę i tym samym otwarto kolejny raj dla trzebnickich dzieciaczków. Sympatyczni klauni, malowanie twarzy, kolorowe balony i multum lodów dla ochłody – to tylko nieliczne spośród atrakcji, jakie czekały na dzieci i rodziców. Kilka godzin pysznej zabawy, w naprawdę urokliwym miejscu. Bo wypadałoby dodać, że podwórze na którym powstał tenże plac zabaw jest jednym z ładniejszych trzebnickich podwórek. Nie jest to bowiem szary, ponury i przygnębiający betonowy twór, ale prawdziwe poletko z duszą: pełne soczystej zieleni, z pięknym, dużym, starym, rozłożystym dębem, wzgórzem (tzw. grodziskiem) – kryjącym zapewne archeologiczne cuda - będącym pozostałością po średniowiecznym zameczku, a ponadto: z dziećmi bawiącymi się tu zupełnie jak za dawnych czasów (na przekór innym, świecącym pustkami podwórzom).

Oby sprzęty służyły do dobrej, bezpiecznej, kreatywnej zabawy. Oby miejsce tętniło dobrą energią i rozbrzmiewało szczerym, dziecięcym śmiechem.

A na koniec taka mała refleksja. Mamy, która – tak się składa - w ubiegłym stuleciu też była dzieckiem. Miała wielką przyjemność i ogromne szczęście spędzać swój wolny czas na cudnym podwórzu, zupełnie niedaleko rzeczonego w tekście osiedla. Mieliśmy trzy płaczące wierzby, które służyły nam jako bazy, dawały cień w skwarne dni i możliwość grania pod nimi w grzyba czy krajankę („państwa-miasta”) – i teraz uwaga – głównym atrybutem owych gier były… tadam… noże. Mieliśmy dachy po których nie omieszkaliśmy się biegać jak szaleni. Mieliśmy masę krzaków, krzewów, kwiatów – które były fantastycznym schronieniem podczas gry w chowanego. Mieliśmy dwa trzepaki, które były miejscem spotkań całej ferajny i niekończącym się źródłem wszelkich zabaw – godzinami mogliśmy np. bawić się w lunatyka. Mieliśmy górkę z której urządzaliśmy wyścigi na sankach. Mieliśmy ścianę restauracji o którą obijaliśmy piłkę i skakaliśmy przezeń – i nikt nie wrzeszczał na nas jak opętany, że pobrudzimy elewację czy coś podobnego. Mieliśmy skrawek placu, gdzie namiętnie rżnęliśmy w puchę i palanta, i skrawek zieleni służący za boisko do piłki nożnej. Mieliśmy tysiące pomysłów, werwę, energię, zapał, chęci – i PRZEDE WSZYSTKIM siebie nawzajem. Dzieciarnię z jednego podwórza, która była zgrana, nie wyobrażała sobie jak można siedzieć w domu, miast brykać po dworze i zawsze stawała za sobą murem, zwłaszcza podczas emocjonujących bitew toczonych z innymi podwórkami. Nie mieliśmy super placów zabaw – i choć troszkę zazdrościliśmy dzieciom z podwórek spółdzielczych, które miały bardziej komfortowe warunki niźli my, to i tak (daję rękę i głowę) żadne z nas nie zamieniłoby tego podwórka na żadne inne.

Zachęcajmy nasze dzieci do spędzania czasu na świeżym powietrzu, zamiast gnuśnieć przed telewizorami czy komputerami. Przyjaźnie jakie się tam zawiązują, pozostają niezastąpione, często na całe życie.

Dziękuję za zdjęcia Borysowi:





oraz Igorowi:






 Reszta moja :)