Piszę to ja, która na sztuce zna się tyle, co na egzotycznych podróżach (czyli wcale); pojęcia nie mam o technikach malarskich, ale uwielbiam spijać zeń kolory, kształty, emocje, lubię spowijać sztuczkami sztuki swoje zmysły.
Przed zagoszczeniem w progach Starostwa, postanowiłam "nastroić się" nieco na tę wizytę. Miast szarymi ulicami, zaszłam tam od strony Orlika. Zupełnie przypadkowo towarzyszyła mi w drodze pewna pani. Wyrzucała z ust pociski narzekań: że niebo zachmurzone, że błoto klei się do butów, że chlapa, kałuże i w ogóle szaro-buro-aaa. Pomyślałam sobie wtedy: jakie to dziwne, patrzymy na ten sam pejzaż, a odbieramy go zupełnie inaczej. Niebo wygląda, jakby rozlało się na nim mleko, daleko mu błękitu, fakt, ale takie też ma swój urok. W kałużach odbijają się drzewa. Te ostatnie zresztą szemrzą, że przybierają się w nadzieję, która wkrótce zakiełkuje na zielono. Wiatr - z rozkosznym ciepłem oddechu - delikatnie łasi się do (zimowych jeszcze) kurtek. A ptaki przekazują sobie z dzioba do dzioba miluchne przedwiośnie - jakby bawiły się w głuchy telefon; ten na końcu radośnie zaćwierka: wiosna! Tuż, tuż...
Kiedy już doszłam na ulicę Leśną, postanowiłam, że przyjrzę się dokładnie sztukaterii elewacyjnej Starostwa, którą wykwintnie przedstawiał kiedyś na swoim blogu Marcin Mazurkiewicz (tekst pt.: Trzebnickie zakamarki). Wszystkie te ornamenty sprawiają, że widok jest naprawdę imponujący. Będąc w reprezentacyjnej sali konferencyjno-koncertowo-wystawienniczej warto wznieść głowę też ponad stojaki z obrazami, by pokosztować widoku pięknych zdobień na suficie czy okazałych żyrandoli. Wspaniałe miejsce na niebanalne, twórcze inicjatywy; żywię wielką nadzieję, że posmakuję stamtąd jeszcze niejeden artystyczny smakołyk.
Kiedy pośród tych wszystkich zmysłowych rozkoszy przebiłam się w końcu do obrazów, w pierwszym momencie uderzył mnie w nich niezwykły spokój. W tle rozbijały się dźwięki muzyki, ale coraz dalej, i dalej, a ja czułam, że przestaję należeć do tej czasoprzestrzeni, a wchłania mnie zieleń łąk, szum strumieni, tajemnica leśnych kniei i czerwień zachodu słońca, kładąca się nieśmiale na stawu tafli. Gdzieś "między - turnauowsko-gołębiewską - ciszą a ciszą" kołysały się sprawy, tak dobrze znane, wydeptywane dziesiątki razy, wymoszczone w kącikach oczu, oblubione. Pomyślałam, że miło jest patrzeć na znajome kąty oczyma innego człowieka. To niezwykły dar: spojrzeć na coś mijanego setki razy, czasem nawet niezauważalnego - z perspektywy malarza, jego bystrym, przenikliwym spojrzeniem. Twórca pozwala nam poczuć zakrzepłą w ciepłym powietrzu nostalgię, prowadzi w swojskie zakamarki sobie tylko znanymi szlakami: gdzie trawa łaskocze w podudzia, "usta pól są pełne krwi", a płynący wartko strumień rozchlapuje chłodną bryzę daleko poza sztalugi. Zachłysnęłam się doświadczeniem, ile różnych odcieni jednego koloru można nanieść na płótno. Przepływałam z krajobrazu w krajobraz: w leśnych zakątkach szukałam poświaty dzieciństwa, cienia dawnych wakacji, spędzanych rokrocznie u wujostwa, na wsi; oddychałam ciepłem wiosennego powietrza, które wokół się zieleniło; czułam śliskość kamieni, otulonych zimnym prądem rozpędzonej rzeki; podziwiałam nieugiętość brył, ostentacyjnie przycupłych na środku mało uczęszczanej drogi; zaczerwieniły mi się oczy, gdy kontemplować chciałam roztropność pewnej brzozy. Każdy obraz tematem jest na osobne opowiadanie: groza chmur, łypiących srogim wzrokiem na klif; samotne w swej nagości drzewo, bezwstydnie pochylone w zadumie, pośród morza zieleni i majestatu ruin zamkowych; Ratusz, skąpany w ogniu, trzaskach barw i ferworze linii. Kilkadziesiąt historii, wymalowanych pędzlem i okraszonych pasją oraz niebywałym talentem. Wdrukowały we mnie pragnienie, by w tym roku pokazać synom uroki wsi sielskiej, anielskiej oraz rozbudziły i rozłomotały tęsknotę za wiosennymi traktami.
Tekst dobiega końca, w głośniku stygną tony dżemowskiej Ballady o dziwnym malarzu:
"Puste kieszenie i torba pełna snów,
oto malarz dziwny, który bywał tu.
Wszyscy go znali, wiedzieli o tym, że
duszę swą zaprzedał światu pędzli stu (...)
(...) Często tu siedział, obrazy sprzedać chciał...
Kto choć jeden kupi dziś?
Nie widziałeś skręcasz w lewo, chcesz już iść,
a być może, gdy zobaczysz właśnie je,
znajdziesz słabość swą i marzenia blask.
Kto wie?"
Ja znalazłam.