W
ubiegłym roku, podsumowując Bieg Sylwestrowy pisałam tak:
„Czy zastanawialiście się kiedyś,
jak by wyglądało trzebnickie zakończenie roku, gdyby zabrakło Biegu
Sylwestrowego? Z pewnością grudniowy pejzaż straciłby wiele na swoim uroku,
czegoś by nam brakowało. Te biegi - wszakże - są oczywiste, jak sylwestrowe
niebo, rozświetlone kaskadą feerycznych fajerwerków. Nadają naszemu miastu
specyficzną atmosferę.
(…) Sylwestrowe południe skąpane
było istnym szaleństwem. Gwar, rwetes, tłumy na ulicach, sportowcy w
różnokolorowych strojach, rzesze kibiców, tablice rejestracyjne z różnych stron
kraju, ciekawe akcenty i obcojęzyczna mowa. Jest to bowiem impreza nie tylko
medialna, mająca swoją historię i klasę, profesjonalnie zorganizowana, ale
również - zwyczajnie - lubiana przez miejscowych i przyjezdnych. Liczba
uczestników, a także fakt, iż - ze względu na dbałość o dobro biegaczy -
wcześniej już zamknięto zapisy, mówią same za siebie. Jak widać, nie brak osób,
które pragną żegnać Stary Rok na sportowo, myśląc o swojej kondycji i zdrowiu.
Kiedy wybiła godzina dwunasta, przez
Daszyńskiego przelała się barwna fala głów. Jak rwąca rzeka, uwięziona
wprawdzie w korycie, ale śmiało mknąca wyznaczonym szlakiem. Chodniki
polukrowane były żarliwymi kibicami, dopingującymi biegających amatorów i
zawodowców. Flesze aparatów raz po raz przeszywały przestrzeń ulic (…) Po
niedługim czasie począł robić się rozłam w pędzącej zbitce ludzi. Jedni
wysuwali się na prowadzenie, inni oszczędzali siły na trudniejsze momenty w
tych dziesięciokilometrowych zmaganiach. Na całej trasie nie zabrakło jednak
ferworu, determinacji, hartu ducha, woli (sportowej) walki i niezłomnego
charakteru. Nie można zapomnieć i o sędziach, którzy cierpliwie dreptali z nogi
na nogę, rozcierając zmarznięte dłonie - znaczyli oni szlak swoimi odblaskowymi
wdziankami. A i kibice karmili biegających strawą ciepłych słów, życzliwych
uśmiechów i rozgrzewających, motywujących oklasków (…)
Zawodowcy podchodzili do sprawy z
niezwykłą powagą: na sylwestrowej szali ważyli losy swoich karier, dokonań,
mierzalnych wyników, osiągnięć i laurów. Amatorzy traktowali siebie ciut
łagodniej, choć chyba każdy stawił się na starcie z jakimś założeniem:
przebiegnięcie niełatwych pętli, poprawienie ubiegłorocznego czasu, osiągnięcie
wyznaczonej sobie poprzeczki. Kobiety rywalizowały - na trasie - z mężczyznami,
młodość startowała obok wieku sędziwego, doświadczenie górowało nad nagimi
chęciami, mieszały się narodowości. Liczyła się jednak - przede wszystkim -
dobra zabawa - i tego, myślę, nie zabrakło.
Choć sama nie odważyłam się
wystartować i skonfrontować swej lichej kondycji z - wyznaczonym przez
organizatorów - torem, to z lubością przemierzałam ulice, wypatrując cień
znajomych, trzebnickich twarzy. Czerwone były od wysiłku, zroszone potu
kroplami, nieraz przepasane grymasem bólu, a jednak malowało się na nich
również swoiste dostojeństwo, (należyta) duma, wiara we własne możliwości,
entuzjazm i spełnienie. Przecież nie sztuką jest składanie noworocznych
obietnic i snucie postanowień, lecz sztuką jest wzięcie się za siebie już
teraz, natychmiast, od dzisiaj. Nie jutro, nie od Nowego Roku - ale
wyprzedzając jego huczne i głośne przybycie. Wszyscy sportowcy, którzy wybiegli
swemu zdrowiu na przeciw - te dziesięć kilometrów - udowodnili (przede
wszystkim sobie), że warto być ze swoją kondycją za pan brat. Bez względu na
zajętą lokatę. Oby i przyszły rok nie szczędził im powodów do dumy.”
W
tym roku właściwie mogę podpisać się pod tym samym. Choć i kilka nowych
myśli pałęta mi się pod palcami, wpadając z impetem na klawiatury tory.
1.
Bardzo podobała mi się tegoroczna formuła Biegu:
fakt, iż obok popularyzacji rekreacji
celem była pomoc charytatywna. Kto wie, może – dzięki takim akcjom –
mały Jaś, zmieniając kolejne protezy, wyrośnie na dużego Jana, pełnego determinacji,
wytrwałości, hartu ducha i ambicji by osiągać – na pozór – nieosiągalne cele?
Może sam stanie się maratończykiem, pokonującym słabości i śmiało (choć nie bez
bólu) biegnącym po laury? Zresztą – kim by nie został – niechaj nie opuszcza go
upór i chęć walki o świetlaną przyszłość. Wszystkiego najsłodszego, Jasiu!
2.
Na sali sportowej dostrzegłam ważny napis:
„każdy zasługuje na medal”. Dzień wcześniej, kiedy moi sześciolatkowie mierzyli
się w Biegu dla dzieci z dziesięciolatkami, chciałam ich przygotować na to, że
nie staną na podium, że starsi będą szybsi, że… I wtedy jeden z synów przerwał
mi: „Skąd wiesz, mamo? Nie wmawiaj nam
tak, bo jeszcze w to uwierzymy i przestaniemy marzyć o wygranej. I wtedy to
dopiero będzie przegrana.” Zrobiło mi się głupio, bo – mimo iż chciałam
dobrze – faktycznie, zupełnie niechcący, poczęłam deptać ich pragnienia. Za
cenę realizmu. A czymże on jest, ten realizm? Czy da się go zmierzyć? Jaką
miarą? A może zbyt często zasłaniamy się jego ideą, zwyczajnie bojąc się
spojrzeć wyżej, lękając się porażki? A to przecież marzenia nas uskrzydlają,
one dają siłę, by sięgać gdzie wzrok nie sięga…
Na podium nie stanęli, ale prześcignęli kilkoro dziesięciolatków. I postanowili sobie, że za rok będą jeszcze szybsi. Czyż to nie słuszna droga?
Wyznaczajmy więc sobie cele, krok po kroku, bo nic tak nie motywuje, nie aktywizuje, nie czyni nas coraz lepszymi – jak czynność, jak działanie. Jeden z zawodników powiedział mi przed startem: „chciałbym w tym roku załapać się do pierwszej dwusetki”. Nie udało mu się to, zabrakło sporo. Ale nie czuł goryczy, rzekł: „cóż, muszę jeszcze potrenować”.
Pan Gardzielewski i
pani Kowalska kolejny raz okazali się niezwyciężeni – i należą im się wielkie
gratulacje. Ja jednak pomyślałam o tych, którzy kończą zawody z ostatnimi
lokatami. Wkładając w to kolosalny wysiłek – pokazują ile trzeba samozaparcia,
by pokonać co w nas najsłabsze, by zmierzyć się z bólem mięśni, słabnącymi
nogami, wyczerpanym organizmem. I to nie dla symbolicznego medalu, ale dla
udowodniania samemu sobie, że można – trzeba tylko chcieć! Mawiają, że ostatni
będą pierwszymi. Zasłużenie.
3.
Kiedy przechadzając się - w ten ostatni dzień roku – ulicami
Trzebnicy, mijamy sportowców, często postrzegamy ich jako swoistą wspólnotę.
Mówimy o nich „oni, biegacze”. A to przecież nie tylko kolorowa masa
przelewająca się przez miasto. To INDYWIDUALNA walka każdego z nich: jeśli nie
o podium, to: z oddechem, kolką, bólem, kontuzją, tempem i innymi słabościami
(niepotrzebne skreślić). Aby to zrozumieć – samemu trzeba spróbować.
4.
Mnie na Biegu najmocniej urzekają osoby w wieku
moich dziadków. Nie ma w nich krzty zramolałego tetryka, jest za to kipiąca
witalność, krzepkie zdrowie i entuzjazm – trwałym klejem - przyklejony do
niemłodego ciała. Coś niebywale uroczego. Chciałabym się tak pięknie starzeć…
Trzeba jednak pamiętać, że samo „chcenie” to za mało. Oni temu pomagają.
A że metę osiągają
godzinę późnej niż Zwycięzcy? Jeden z panów doskonale to spuentował: „ejże, ja zapłaciłem za półtorej godziny
rozrywki, wypoczynku i pięknych widoków. Jak ktoś chce opłatę startową
wykorzystać w pół godziny – jego wybór. Ja lubię wiedzieć za co płacę…”
Grunt to poczucie humoru i dobre samopoczucie.
No i 5. Mimo, iż
piękna pogoda jest przykrą konsekwencją ludzkiej ingerencji w naturę i wcale
nie wróży niczego dobrego – przyznam, że wspaniale komponowała się ze
sportowcami. Przypominając bardziej fantastyczną złotą jesień, niźli ostatni
dzień grudnia, sprawiła, że nogi niosły ich sprzyjającym gruntem. Zresztą:
trzebnickie uliczki zawsze są przyjazne i skąpane niepowtarzalną aurą. W
każdych okolicznościach.
Do zobaczenia za rok.