Tekst powstał dla Starostwa Powiatowego w Trzebnicy.
Ostatnio pośród komentarzy w jednym z lokalnych serwisów internetowych pojawiło się anonimowe zapytanie: „po co są organizowane koncerty lisztowskie i komu one w ogóle służą?” Zwykle nieproszona – nie odpowiadam, ale tym razem poczułam się – pośrednio – wywołana do tablicy. Pozwolę sobie więc poimprowizować, bardzo osobiście, subiektywnie, bowiem nie lubię generalizować i wciskać innym do ust swoich słów. Pewnie każdy z odbiorców tejże muzyki mógłby dorzucić tu cegiełkę od siebie.
Po co one są? To tak jakby zapytać: a po co dzieciom zajęcia z gimnastyki? Po co miastom parki? Po co komu matematyka? Po co zasady gramatyki, ortografii, stylistyki? Po co sen, odpoczynek? Po co praca? Po kiego komu pasje? Odżywianie? Gwiazdy na niebie? A muzyka – w ogóle po co ona komu? No, po co?
Każdemu pewnie w innym celu. Jednemu – bo kocha to i nie wyobraża sobie bez tego życia. Drugiemu – by wartością wypełnić nieokreśloną pustkę w jałowym istnieniu. Trzeciemu – bo tak ładuje akumulatory przed kolejnym dniem zmagań z niełatwą rzeczywistością, w ten sposób wznosi się ponad chorobę, ból, kłopoty etc. Dziesiątemu - by nie być jedynie którymś z trybików nieskończenie pracowitej machiny, pędzącej wciąż naprzód, szybciej i szybciej. By wychylić się nieco poza konsumpcjonizm. By zasmakować czegoś ponad kulturę masową. By odnaleźć spokojną przystań dla skołatanych zmysłów. By nie zgubić wrażliwości. By… nie schamieć? (co oczywiście nie jest jednoznaczne z tym, że temu, komu daleko do melomana - to grozi, absolutnie! Każdy ma prawo do regeneracji w taki sposób jaki jemu odpowiada).
Te koncerty – dla miłośników owego brzmienia – często mają działanie nieomal rehabilitacyjne, terapeutyczne. Taka dawka muzykoterapii wpływa na samopoczucie, rozładowuje napięcie, aktywizuje emocje, rozluźnia, odpręża, uspokaja. Swoisty masaż, gdzie dłoń muzyki rozmasowuje wszystkie nagromadzone w nas konflikty, problemy czy troski. Rytm, melodia, barwa, dynamika, agogika, harmonia – to wspaniali, naturalni, pełni empatii, zrozumienia i doświadczenia terapeuci.
Dzisiejszy koncert – z udziałem Agnieszki Zahaczewskiej i Krzysztofa Książka – oprócz tego wszystkiego o czym napisałam powyżej wniósł jeszcze ogromny powiew świeżości, lekkości i młodości. Kiedy przyglądałam się grze pani Agnieszki (tak, oprócz uszu lubię angażować w to także wzrok) odnosiłam wrażenie, że jest ona kimś na kształt medium – i oto przepływa przez nią jakaś nieokreślona, trudna do zdefiniowania energia: przemawia poprzez jej palce, nadgarstki, przedramiona, ramiona, nogi. Rozlewa się po twarzy: tańczy w kącikach ust, próbuje do pląsów porwać brwi, na czole – ze zmarszczek mimicznych – układa pięciolinię. Ona cała była muzyką. Była głosem stuleci, taktami płynącymi poprzez wiek osiemnasty, dziewiętnasty – aż po współczesność. W grze pana Krzysztofa ujął mnie natomiast kunszt. Czułam jakbym spijała najwykwintniejszą esencję, odcedzoną ze wszystkiego co zbędne. W tym lapidarnym przekazie nie było krzty niepotrzebnej powłoki, jeno najdelikatniejszy, soczysty i odżywczy miąższ. Sama rozkosz! Patrząc na tego – młodziutkiego jeszcze – artystę, pomyślałam: „za parędziesiąt lat gromadził będzie na swych recitalach tłumy…” Całość była doskonałym, jakże eklektycznym spektaklem.
Należałoby dodać, iż Towarzystwo im. Ferenca Liszta złożyło podziękowania i wyróżniło następujące osoby: panią Aleksandrę Rzewucką, panią Zenobię Kulik oraz pana Starostę Roberta Adacha. Podkreślony został udział Starostwa Powiatowego w organizowaniu Wieczorów Lisztowskich oraz Koncertów umuzykalniających dla młodzieży.
We wspomnianym (na wstępie) zapytaniu (na jednym z lokalnych serwisów internetowych) pojawił się również zarzut, iż „powiat powinien raczej zająć się łataniem dziur drogowych, niźli wydawać środki finansowe ku uciesze paru pseudomelomanów”. Ja akurat ani nie jestem wybitną melomanką, ani nie posiadam gruntownej wiedzy na temat zadań powiatu, aczkolwiek w ustawie o samorządzie powiatowym (rozdz. 2, art. 4) jako punkt pierwszym widnieje „edukacja publiczna”. To nie czas i nie miejsce na polemikę, więc zapytam tylko: czymżesz innym – jak nie edukacją społeczeństwa - są owe koncerty? Wystarczy zrzucić z siebie gorset uprzedzeń i przyjść (na koncert), aby przekonać się, że to doskonała okazja do zdobycia wielu cennych informacji – kiedy słowem o muzyce (niczym chlebem naszym powszednim) częstuje niezastąpiony w tejże roli profesor Juliusz Adamowski. Jest to również wspaniały moment, by – dzięki rozmaitym artystom - odkryć w muzyce coś, czego wcześniej nie dostrzegaliśmy – wystarczy sobie na to pozwolić. I jeszcze te rozmowy w czasie przerwy, pachnące aromatyczną kawą i ciepłą herbatą, życzliwość, uśmiechy wokół – wszystko to sprawia, że czeka się na te chwile z niecierpliwością… Nie każdego stać bowiem na to, by pojechać do filharmonii.
Mogłabym tak długo, ale czy to coś zmieni? Zwolennicy trwać będą przy swoim zdaniu, a i przeciwnicy pewnie pozostaną niewzruszeni. Ja staram się w życiu stąpać myślami wielotorowo, wielopłaszczyznowo: to, że mi z czymś nie po drodze nie znaczy od razu, że jest to „be”. Czymś innym koncerty te są dla słuchaczy – o tym było powyżej. Inaczej odbierają je artyści, którzy poprzez grę prawdopodobnie dają światu (a przynajmniej jego konkretnemu skrawkowi) to, co mają najwartościowszego. Piękny to gest. A jako że lubię stosować personifikację jako ciekawy środek stylistyczny, wyobrażam sobie również czym jest owa muzyka dla fortepianu, który czeka na te chwile radości, gdy pianista umiejętnie zbudzi go ze snu, kiedy za pomocą klawiszy opowie drzemiące w nim bajania, kiedy dźwiękami zawyje rzewnie czy gromowładnie zabuczy, pokazując, że potrafi poruszać, wzruszać, wstrząsać, stosować rozmaite zawijasy emocjonalne. Ponadczasowa to mowa, zrozumiała zarówno dla współczesnych Mozartowi, Chopinowi czy Paderewskiemu, jak i dzisiejszemu odbiorcy. Nieśmiertelna, bowiem docierająca do głębi serc - a powiadają, że co w nich, to nie umiera…
Dla kogo i po co więc te koncerty? Dla tych, którzy po długim miesiącu oczekiwań brną przez chłód i śnieg, do Różowego Pałacyku przy ulicy Leśnej, ażeby nasycić pewien głód i doznać wielu wrażeń, które – zwykle - studzi w nas rozpędzona codzienność. Kiedy przystajemy, kiedy rozsiadamy się wygodnie – otwieramy się na nie, jak kwiaty na słoneczne promienie. I wszystko wokół pięknieje. To właśnie niepowtarzalny urok tychże spotkań. Serdecznie zapraszamy na kolejne koncerty – zarówno stałych bywalców, jak i tych, którzy jeszcze wahają się, acz powoli i nieśmiało rodzi się w nich chętka na zasmakowanie klasyki. A może i przeciwnicy znajdą w nich coś, co pozwoli innymi barwami odmalować ich dusze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz