22.10.2011

"Naprawdę nie dzieje się nic" (G. Turnau)? A koncert w Trzebnicy - to co?





Chłód październikowego wieczora podpowiadał, że rozkoszniej pozostać w ciepłych pieleszach. Niezawodna intuicja wodziła jednak na pokuszenie, wskazując kierunek: trzebnicką Bazylikę. Coś mi mówiło, że tam można będzie rozgrzać się mentalnie - i nie żałuję, że dałam zwieść się na te cudne manowce...

Kto potrzebował ukojenia dla zmysłów - znalazł. Kto szukał werbalnej pieszczoty - otrzymał ją. Kto łaknął lirycznej przyprawy - nie zawiódł się. Nasyceni zostali i Ci, którzy po wykwintne dźwięki przybyli. Nie zabrakło niczego - ukontentowany wyszedł chyba każdy. Ukontentowany, choć z nutką żalu i zadrą niedosytu, że "wszystko, co piękne jest - przemija". Tak jak i ten niezwykły koncert...

Kiedy przekroczyłam wierzeje Bazyliki, jakbym w inny wymiar została wchłonięta. Powietrze otulone jesienną wilgocią, migocące "winogrona gwiazd", październikowe troski - wszystko to zostało po jednej stronie. A ja już byłam po drugiej - gdzie poezja smagała rozkoszy biczem zmysł słuchu; gdzie hipnotyzujący głos pana Grzegorza wkradał się w najodleglejsze zakamarki świadomości, łechcąc czule wrażliwości struny; gdzie zawiązywało się niezwykłe porozumienie międzyinstrumentalne i interpersonalne. Łajałam się za myśli, które bezczelnie wałęsały się po mej głowie, nie pozwalając po prostu istnieć tej muzyce we mnie; pragnąc ją nazywać, określać, interpretować. Ja czułam zaś, iż każda próba ingerencji w tę melodyjną powłokę, skala ją, sprofanuje - ona jest bowiem idealna w każdym calu, taka, jaką jest, bez (ograniczonego nazbyt) nazewnictwa.

To był mistyczny wieczór. Potrafił nawlec na półtoragodzinną niteczkę tyle pereł wzruszeń, tyle diamentów olśnienia, tyle zachwycających klejnotów liryczno-muzycznych, że można było zachłysnąć się tym pięknem. Niezwykłe skupienie przeplatało się z salwami gromkich uśmiechów. Chciało się zastygnąć w bursztynie chwili, chłonąc łapczywie każdy tembr, nie uronić ani krzty z tej wytrawnej uczty. Sprawy "się kołysały", publiczność dostojnie wędrowała dźwięków szlakiem, zaklinacz dusz obracał w ustach uzdrawiające słowa, skąpane obficie w klawiszowo-gitarowej omaście, wnętrze Bazyliki oprószone zostało rozedrganych emocji pyłem. Czas stanął w miejscu, zadumał się, poddał melodyjnej rozpuście i mistrzowskiemu nastrojowi.

A potem koniec. Bis. Cisza. Pustka. Powrót w codzienność. Tęsknota za kolejną falą uniesień. Do następnego...

6 komentarzy:

  1. Zwykle taplam się w dżwiękach punk. W spokojniejsze wiry muzyczne wpadam, gdy NASTRÓJ stacza mnie w tamte rejony...

    OdpowiedzUsuń
  2. O to ciekawe, a czego słuchasz zwykle? Zapraszam do prywatnej korespondencji o muzyce.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki, Marcinie :)

    Miłośników słowa pisanego, rozlanego na pachnącym, gazetowym papierze, zapraszam do zakupu Kuriera Trzebnickiego (nr 3).

    OdpowiedzUsuń
  4. http://www.kuriertrzebnicki.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=588:naprawd-nie-dzieje-si-nic-grzegorz-turnau-w-bazylice&catid=35:powiat&Itemid=17

    OdpowiedzUsuń