23.06.2012

Trochę Marynkowo, trochę sobótkowo, trochę nostalgicznie...


Piątek, 22 czerwca. Wielu cieszyło się na myśl o weekendzie, odpoczynku, imprezach.  Ja zaś intensywnie myślałam skąd wytrzasnąć wehikuł do przenoszenia się w czasie i przestrzeni – bowiem wszystkie godne uwagi uroczystości niefortunnie ostatnio nakładają się na siebie. Czuję się jak ten osiołek, któremu w żłoby dano…

O osiemnastej na stadionie miejskim regałowo zabrzmieć miał Rabastabarbar – rytmy, o których nie można powiedzieć, że Trzebnica jest nimi przesycona. Wręcz przeciwnie: (jak dla mnie) zdecydowanie za rzadko organizowane są tutaj koncerty z pogranicza – rzekłabym – kultury alternatywnej. 

O osiemnastej trzydzieści zaś odbyć się miała – dziesiąta już – Biesiada Marynkowa. Dotychczas nie miałam sposobności uczestniczyć w obchodach urodzin Marii Leszczyńskiej, jednakże rokrocznie z przyjemnością czytałam artykuły na ten temat, tworzone przez pana Wojtka Kowalskiego dla Nowej Gazety Trzebnickiej. Jestem też pełna szacunku dla wyżej wspomnianego z uwagi na zaangażowanie w sprawy naszej Małej Ojczyzny, samozaparcie, by upowszechnić fakt, iż przyszła królowa Francji urodziła się właśnie tutaj, w tym niepozornym i niewielkim miasteczku. W tymże wydarzeniu tkwić może zalążek potencjału promocji Ziemi Trzebnickiej i podziwiam pana Wojciecha, iż niezmordowanie drąży temat, mimo iż różnie z odzewem bywa. Zresztą propaguje tyle wspaniałych inicjatyw i wartości, że czasem mam wrażenie, iż jest cudownym pomostem łączącym „piękne wczoraj” z „naszym dzisiaj”, próbuje jakoś zbratać te dwa – przenikające się - światy. Piewca lokalnego patriotyzmu, ale i dobrej zabawy.

Rabastabarbar vs. Marynki. Dobra muzyka, której jestem spragniona i tradycja, którą szanuję.
Moja dusza cała wyrywała się na koncert, ale ostateczną decyzję pozostawiłam synom. Ci, będąc pod wrażeniem legend, którymi ich ostatnio raczyłam wybrali poszukiwanie Marynkowego pierścienia oraz kwiatu paproci. Ach to pragnienie posiadania niezwykłych mocy, szczęścia i bogactwa.

Trzebnicki Ratusz. Działy się tu dziś niesamowite rzeczy. Grupka zapaleńców wędrowała - podczas slajdowiska - śladami Marii Leszczyńskiej. Wspólnie zaszli z trzebnickiego dworku aż na francuski Wersal. Były piękne pałace, przepych, bogactwo, śpiewy, toasty, słodkości, degustacje win. Po drodze zbierali historii perełki, pieczołowicie nawlekane na niteczkę prelekcji przez panią Leontynę Gągało. Pośród nich plątały się dramaty, szczęścia, niespodzianki, wzruszenia, smutek - samo życie, w koronie czy bez. 



Jako że był to niezwykły dzień, to i magiczne sytuacje wirowały wokół. Sama Marynka wyszła z obrazu i stawiła się przed czczącymi jej pamięć w całej swej krasie: z uśmiechem na ustach i w uroczystej sukni. Okazała się osobą skromną, dobrą, bogobojną, o licznych talentach. Dzięki niej Wersal umuzykalniał się, a także wzbogacał o artystyczne malunki. Nieobca jej była miłość do książek, zamiłowanie do piśmiennictwa, sentencji i czynów charytatywnych. Powinniśmy czuć się dumni, gdyż te cnoty wzrastały na polskiej, na trzebnickiej ziemi, tu są ich korzenie - zaś rozkwitły pachnący, okazały kielich szlachetności wysławił ją już poza granicami naszego kraju.


Nie zabrakło legend, konkursów z nagrodami i wyróżnień dla osób od lat "zasłużonych sprawie". Pan Kosowski - właściciel znanej firmy Beza - odznaczony został tytułem "Nadwornego Cukiernika", zaś pan Łukasz Waniek, który dba o zadowolone podniebienia Marynkowych gości utytułowany został "Nadwornym Cześnikiem".


Następnie wszyscy udali się do Piekielnego Wąwozu, w poszukiwaniu zaginionego pierścienia oraz kwitnącego kwiatu paproci. Mały Książę przybył na naszą planetę, by właśnie dziś - po polsku i francusku - użyczyć nam swojego dziecięcego spojrzenia. Aura była tajemnicza, wokół migotały ogniki (zastępując nieobecne świetliki), a ku podsyceniu atmosfery pojawił się nawet najprawdziwszy nietoperz. Ciemność oblepiła wąwóz, ale to nie było przeszkodą. Wiedzeni blaskiem płonącej pochodni szli szlakiem własnych pragnień - bo czymżesz innym (jak nie symbolem naszych fantazji i pożądaniem nieosiągalnego) jest  legendarny kwiat paproci? I wiecie co? To właśnie najmłodszym uczestnikom tejże eskapady udało się wyłowić z mroku czerwone, kwitnące szczęście. Widać, zupełnie jak Mały Książę, dostrzec potrafią to, co dla innych jest niewidoczne.

Na koniec nie pozostało we mnie już krzty żalu, iż ominęło mnie stadionowo-regałowe bujanie. Obchody urodzin Marynki okazały się tak wspaniałą przygodą, pełną ciepła, serdeczności, iż pozytywnymi wrażeniami zasłoniły wszystko inne. A kiedy dzieci kładły się spać, miałam pewność, że śnić będą o niezwykłościach sobótkowych, magii i bogactwach, które - niby odległe - czają się gdzieś zupełnie blisko nas. Bo to nie dobra materialne są tym, co nas wzbogaca, ale nasze przeżycia...


Nie mogę oprzeć się, by nie wspomnieć - przy okazji tego artykułu - o tym, czego brakuje mi dzisiaj, gdy czerwiec chyli się powoli ku lipcowi. Naście lat temu, gdy co niektórzy z nas byli jeszcze „młodzi, piękni, zbuntowani”, na Kociej Górze odbywały się fantastyczne imprezy. Wśród nich dostojnie królowała „Noc Świętojańska”. Działo się wtedy, oj, działo. Ludzie tłumnie uderzali na Kociaka i wspaniale się bawili. Pamiętam szał lokalnych zespołów. Czy jedynie? – za to nie dam uciąć ręki, wspomnienia obsypują mnie wybiórczo. Z czasem  „Noc Świętojańska” zastąpiona została „Zlotem Czarownic”, imprezą z polotem, rozmachem i fantazją. A potem zgasł blask Nocy Kupały. Niczym nie wypełniono tej przestrzeni, a jednak co roku, o tej samej porze, z głębi jakiś przepastnych pragnień odzywa się we mnie nostalgia, tęsknota i żal za tym, co minęło bezpowrotnie. Za tą atmosferą, która nigdy potem nie smakowała już tak wybornie, za dźwiękami, które wspaniale współbrzmiały z wieczorem obsypanym gwiazdami, z zapachem zielonej, czerwcowej trawy, ludźmi bliskimi i bliższymi i rytmem serca, kołyszącym kociogórską sobótką.

















































3 komentarze:

  1. Miłośników słowa pisanego, rozlanego na pachnącym, gazetowym papierze, zapraszam do zakupu Kuriera Trzebnickiego (nr 20).

    OdpowiedzUsuń
  2. Relacja również na stronie Powiatu Trzebnickiego: http://powiat.trzebnica.pl/index.php/news/view/394

    Po raz dziesiąty już Towarzystwo Miłośników Ziemi Trzebnickiej zorganizowało Biesiadę Marynkową. W tym roku świętowano 309. urodziny Marii Leszczyńskiej, królowej Francji, księżniczki polskiej i lotaryńskiej. Impreza sfinansowana została przez Urząd Gminy i Starostwo Powiatowe w Trzebnicy.

    Obchody rozpoczęły się w Ratuszu. Pani Leontyna Gągało poprowadziła zgromadzonych gości śladami Marynki - od trzebnickiego dworku aż na zachwycający Wersal. Uraczyła nas ciekawymi historiami, anegdotkami i tajemniczymi legendami. W ramach utrwalenia wiadomości odbył się "Marynkowy konkurs" z nagrodami ufundowanymi przez panią Zenobię Kulik. Nie zabrakło francuskojęzycznych śpiewów, degustacji win i słodkości (przygotowanych przez cukiernię Beza).

    Niespodzianką było pojawienie się w naszym gronie samej Marii Leszczyńskiej, w okazałej sukni, z licem krasym i pogodnym.

    Po licznych wrażeniach pora przyszła na punkt kulminacyjny uroczystości: spacer do Piekielnego Wąwozu i poszukiwanie zaginionego pierścienia oraz kwitnącego raz do roku kwiatu paproci. Mieliśmy również okazję wysłuchać fragmentów Małego Księcia, zarówno po polsku, jak i francusku.

    Kwiat (a nawet kwiaty) zostały odnalezione, dlatego liczymy na dostatni i szczęśliwy czas.

    To był niesamowity wieczór. Kto był, z pewnością nie zaprzeczy, kogo zaś ominęły atrakcje, ma okazję przekonać się o tym już za rok; serdecznie zapraszamy.

    OdpowiedzUsuń
  3. http://www.kuriertrzebnicki.pl/index.php/po-godzinach/kultura-i-sztuka/1090-troche-marynkowo-troche-sobotkowo-troche-nostalgicznie

    OdpowiedzUsuń