10.04.2014

Musica Polonica Nova - Genesis

fot. Igor Dmytrowski (l. 7,5)
Kiedy ma się już którąś tam z kolei dziesiątkę lat, trudno znaleźć coś, z czym do tej pory nie miało się do czynienia. W mniejszym lub większym stopniu większość kwestii z którymi spotykamy się jest przekształceniem tego, co już było, co widzieliśmy lub słyszeliśmy, z czym zetknęliśmy się, choć w nieco innej formie. Im jestem starsza, tym mocniej cenię niesztampowość, albowiem kontakt z nią albo zdziera ze mnie maskę dotychczasowej ignorancji, albo pokazuje zupełnie nowe tory. To jak odkrycie kawałka dziczy na terenie o którym dotychczas myślało się, iż jest skolonizowany. Wydarzenie Genesis, w ramach Festiwalu Musica Polonica Nova, natchnęło mnie nową energią i pokazało, że dotychczas żyłam jak kret, ślepa, a nawet głucha, zamknięta przed oślepiającym światłem nowoczesnego, instrumentalno-elektroakustycznego brzmienia.

9 kwietnia, wieczorem, na poddaszu Pocysterskiego Klasztoru Sióstr Boromeuszek, mieliśmy możliwość uczestnictwa w niezwykłym, niecodziennym spektaklu światła, obrazu, słowa, dźwięku, ciszy. Stare przeplatało się tu z nowym, sacrum z profanum, tradycja – z subtelnym hukiem (cóż za zestawienie!) zderzała ze współczesnością, żywe instrumentarium, wokal i wokalizy kompilowały z dominantą elektroniki. To wszystko – na pierwszy rzut ucha - wydawało się tak zuchwale oryginalne, a jednocześnie głęboko zakorzenione tkwiło w tradycji średniowiecznej, wszakże reinterpretowało najstarszy zachowany zabytek muzyki polskiej „Bogurodzicę”. Cofnęliśmy się do źródeł, a jednak bogatsi o współczesne postrzeganie. Właściwie trudno ubrać w słowa to, czego świadkami tam byliśmy…

Zrozumiałam jedno. Twórca ma ogromną moc nad odbiorcą. Jest świadom bogactwa i potęgi środków stylistycznych, wywołujących u „konsumenta sztuki” pożądane emocje. Jednym słowem mówiąc – jak nam zagrają, tak zatańczymy, w jaki nastrój nas wprowadzą, takim szlakiem podążać będziemy. Taka mozaika artyzmu (jako głównego składnika), garści psychologii i szczypty socjotechniki, sztuki zdobywania władzy nad umysłami. Moje zmysły absolutnie poddały się władaniu Artystów, czułam się jak w transie, zahipnotyzowana, przepełniona zdziwieniem i kontemplacją. Jakbym była częścią jakiegoś niezwykłego eksperymentu, misterium. Przymknęłam oczy i starałam się rozłożyć tę muzykę na części pierwsze, zdumiewałam się złożonością każdego pierwiastka, wyławiałam – niczym z sieci pełnej błyszczących dźwięków – każde najdrobniejsze brzmienie i podziwiałam jego precyzyjne, płynne ruchy na firmamencie partytury.

Były chwile, że wpadałam – niesiona ciepłym prądem pogłosu – na spokojny atol zadumy. Cała byłam falą łagodności, pieściłam perły błogości, muskałam klify codzienności zrozumieniem. Momentami przemieniałam się w wiatr, próbujący w ekstatycznym tempie dogonić te wszystkie wrażenia. A potem zastygałam w niemym zachwycie, spadając czule kroplą skamieniałej ciszy w przejrzysty niebyt.

Odczucia zmieniały się jednak jak w kalejdoskopie. Wkrótce nadciągnęła chmura pełna jazgotliwych tonów. Burzliwa kakofonia, jakby nuty zerwały się z łańcucha pięciolinii i niekontrolowane, niczym głodne, dzikie, rozbuchane bestie, poczęły kąsać zmysł słuchu. Trzaski, huki, tłuczenie, pukanie, rzężenia, stukot, rumor, chrzęst, łomot, łoskot, tumult, harmider, wrzawa. Moje ciało poczęło bronić się przed tym, jak przed natrętnym robactwem. W uszach zagnieździło się coś, czego nie chciałam, nie zapraszałam, dokuczało, gnębiło – a jednocześnie też intrygowało. Rozlewało się po organizmie, wierciło w trzewiach, bąbelkowało, pulsowało i promieniowało z tyłu głowy, uderzało jak gaz w wodzie sodowej. Czułam dyskomfort, a jednocześnie dziwiłam się kolorytom emocji, którymi właśnie mnie obdarowano. Można było zlęknąć się, poczuć dreszcz niemocy, niepokój, rozdrażnienie, zapragnąć wyłączenia z tego doświadczenia, albo też przyjąć to wszystko jako kolejny szczebel samoświadomości – jak bardzo podatni jesteśmy na bodźce z zewnątrz? Co, gdy wzbogacimy je o atrybuty ze skarbca wyobraźni? Coś jakby eksploracja innych stanów świadomości, w które wprowadzić możemy się – jak widać i słychać - absolutnie naturalnie, stymulując zmysły jedynie dźwiękami i obrazami.

Kiedy tak myśli kłębiły się w mej głowie, a dźwięki otaczały z każdej strony, otulały i osaczały, moją uwagę zwróciły cienie na ścianach. Niektóre zastygały w filozoficznej zadumie. Inne przypominały duchy przemykające pośród uczestników, chcące uszczknąć nieco tej festiwalowej atmosfery, by wrażenia zabrać ze sobą gdzieś poza horyzont zdarzeń, w bliższe czy dalsze zaświaty. Cienie stapiały się z wizualizacjami, efektami komputerowymi. Pomiędzy nimi migające kolory kłóciły się o dominację, ikony krzyczały niemymi wokalizami, obrazy pojawiały się i znikały. Światła prześlizgiwały się pomiędzy stropami, pachniało drewnem i lekką psychodelą.

Fonia oplatała mackami wszystko i wszystkich. Dźwięki pełzały po ścianach, po konstrukcji dachu, poetycko zgrzytały, smarowały „wielobarwą” kształty i formy, buzowały, wiły się, wsiąkały w uczestników tego niezwykłego spektaklu. Cieszyły się ze świetnej akustyki, dumnie prężąc brzuchy nut. Deszcz z rytmicznym łoskotem próbował wedrzeć się do wnętrza, błagalnie pukając w okienka poddasza. Wiolonczela zawodzącym głosem zapraszała do studium. Sprzężenie zwrotne dawało o sobie znać, pokazując pazzzur i charrrakter. A na koniec ta ważna myśl – że cisza jest istotną częścią muzyki!

Kiedy przychodziło wyciszenie, najpierw nieśmiało, stopniowo gradując intensywność doznań, w końcu wybuchając pełną mocą – jak zieleń i aromat wiosny w środku maja – każdy zostawał sam na sam ze swoimi myślami. Emocje wypływały jak dżem z ciepłych jeszcze drożdżówek.


Pomyślałam, że zupełnie odmienną naturę miałoby to muzyczno-wizualne widowisko w jakiejś zadymionej knajpce, inną w filharmonii, a jeszcze inaczej odbierało się to w takim miejscu jak poddasze starego, pocysterskiego klasztoru. Było genialne przez swoją niekonwencjonalność. 


fot. Igor Dmytrowski (l. 7,5)
fot. Igor Dmytrowski  (l. 7,5) 
fot. Igor Dmytrowski (l. 7,5)
P. S. Dziękuję Igorowi za okraszenie tekstu fotografiami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz