15.04.2012

Swoje chwalimy, swoje znamy, czyli "Rytmy natury w Dolinie Baryczy"

Na antenowej tacy telewizyjnej Dwójki podano wyborne danie: film autorstwa Artura i Saturniny Homanów "Rytmy natury w dolinie Baryczy”. Wspaniała opowieść o życiu, które toczy się nieopodal nas - a którego tak często nie zauważamy, czy nie doceniamy. Po obejrzeniu tych zachwycających obrazów, w głowie pląsa mi chmara myśli - tańczą w rytmie natury, a ja mam wrażenie, że gdy spróbuję je wyłapać i nazwać, bardzo zubożę ten przekaz i zbeszczeszczę piękno, którego nie należy konsumować, a trzeba nim jedynie delektować się do woli. Dopiero samodzielna uczta przed telewizorem zapewni głębię przeżyć, a i - być może - zainspiruje do własnozmysłowej eksploracji tychże - tak bogatych w walory - terenów.

Wielki ukłon w stronę fundacji EkoRozwoju, której produkcja w niczym nie jest gorsza od produkcji rodem BBC czy National Geographic. Wręcz przeciwnie: w fascynujący sposób potrafi pokazać cuda "naszego podwórza". Jak widać, nie trzeba porywać się na egzotyczne wojaże (sawanna, dżungla, pustynia, rafa koralowa), by stworzyć oszałamiające, przyrodnicze (arcy)dzieło i w niezwykły sposób przedstawić roczny cykl życia stworzeń nierozerwalnie złączonych z regionalną fauną i florą. To również wyśmienity sposób na promocję Doliny Baryczy - i należy mieć tylko nadzieję, że ościenne gminy pójdą za przykładem i postarają się w podobny sposób popularyzować oraz zaintrygować społeczność lokalnym, środowiskowym potencjałem. Przyznam, że z wielką ciekawością zanurzyłabym się w kadry makrokosmosu, strzelające w zmysły krasą kociogórskich okazów ze świata roślin i zwierząt. To niezwykła okazja do przyjrzenia się temu, co kiełkuje, pączkuje, kwitnie, pyli, wschodzi, zachodzi, buczy, bzyczy, rechocze, gęga, kuka, ćwierka, klekocze, śwista, kwili, ryczy. Pospolity "zjadacz chleba" zbyt często mija - w pośpiechu - te niezwykłe osobliwości natury, mając niezbyt ostry wzrok i przytępiony słuch - i dopiero tak misterne dzieło, potrafi zwrócić jego oczy na codzienne piękno.

W wielu momentach przechodziły mnie ciarki i przepływały przeze mnie myśli "jak to zostało nakręcone?" Chylę czoła przed autorami, wyobrażając sobie z jakim mozołem, poświęceniem, determinacją, ale i z poruszającą pasją musieli realizować zdjęcia. Jest wiele momentów zapierających dech w piersiach, sporo kadrów, które głęboko i na długo zapadną w moją pamięć. Podoba mi się fakt, że mogłam ten skrawek świata obejrzeć z różnych perspektyw: zarówno z lotu ptaka, jak i będąc tuż, tuż, przy filmowanych stworzeniach, patrząc im - nieomal - oko w oko. Z nieśmiałością i cichutko podglądałam fascynujące gody żurawi czy krzykliwe żabie zaloty, bacznie przyglądałam się pojedynkom zwierząt, podziwiałam precyzję i spryt głodnego zimorodka czy ganiłam się skrycie za oburzenie wywołane kukułczą przasnością. To niesamowite, ale siedząc w wygodnym i ciepłym fotelu czułam rozlewające się po mnie emocje. Jakąż satysfakcję czuć musiał reżyser, mając to wszystko na wyciągnięcie obiektywu! Ten przenikający chłód mokradeł, rosa skrząca się na misternie utkanej pajęczynie, ukwiecone barwnie połacie, wiatr pędzący chmury po niebieskiej łące, mgliste wschody i pomarańczowe zachody słońca, udekorowane obficie cieniami żurawi. Dzięki sprawnemu montażowi połechtana czule została moja niezbyt chwalebna cecha, mianowicie niecierpliwość - jakież to liryczne: podglądać - w przyspieszonym tempie - wzrastające przebiśniegi, rozpływające się lodowe sople, drzewa, przywdziewające zwiewne, zielone łaszki. Wszystko okraszone wyważoną dawką humoru i szczyptą dramatyzmu; prawo natury w całej swej krasie: z nieujrzmioną dzikością, ale i skropione romantyzmem; nie brak tu namiętności, zazdrości, prozy dnia codziennego.

Natura sama w sobie ma niedościgniony urok. Tutaj została jeszcze przybrana w szaty perfekcjonalnej, estetycznej kompozycji. Bez ubarwiania, bez poprawiania - wyłuskano z niej jedynie sedno, coś dla złaknionych naturalnego piękna, ale zbyt zaganianych, leniwych czy nie potrafiących samodzielnie zabrać się do "odwijania jej ze sreberka". Obraz zestrojono z przyjemną ścieżką dźwiękową oraz polukrowano ciepłym głosem pani Krystyny Czubówny, opowiadającej o różnorodności biologicznej Doliny Baryczy w sposób elokwentny, poetycki, ale i zrozumiały. Ujęło mnie to, poczułam się zwabiona, oczarowana i rozkochana w ujęciach, kręconych zaledwie kilkanaście (do kilkudziesięciu) kilometrów od moich rodzinnych pieleszy. Nic dodać, niczego odeń odjąć. No, może tyle, że przez myśl przemknęło mi, iż Julian Tuwim, tworząc swój kultowy wierszyk "Ptasie radio" chyba również przycupnął w cieniu któregoś z drzew w milickim parku krajobrazowym ;)

Zwykle szkoda mi czasu na wpatrywanie się w szklany ekran telewizora, jednak tym razem było to doskonale spożytkowane 36 minut. Uważam, że film powinien być lekturą obowiązkową na lekcjach biologii (przynajmniej) w Dolinie Baryczy. Ja z chęcią wracać będę do tej produkcji, nasiąkając pulsem milicko-żmigrodzkiej natury. Jako mama, chcąca zaszczepić w dziatwie patriotyczne wzorce, wspólnie z synami zachwycać będę się lokalnymi pejzażami, oszałamiającymi niezwykłym pięknem; szczycić będziemy się tym, że te dziwy wyprawiają się tak blisko nas, że pierwej poznajemy rodzime i nie musimy urągać ignorancją i wzrok spuszczać w milczeniu, pokorze i wstydzie, gdy inni chwalą się swoim - jakże odległym  - pięknem. Egzotyczna przyroda jest, owszem, ujmująca, natomiast przyroda zaserwowana przez państwa Homanów w "Rytmach natury” jest nie tylko ujmująca, ale również "nasza"...

1 komentarz:

  1. Miłośników słowa pisanego, rozlanego na pachnącym, gazetowym papierze, zapraszam do zakupu Kuriera Trzebnickiego (nr 15).

    OdpowiedzUsuń