Artykuł przygotowany na stronę Starostwa Powiatowego w Trzebnicy: http://powiat.trzebnica.pl/index.php/news/view/344
25 kwietnia 2012 r. w Sali Konferencyjnej Starostwa Powiatowego miejsce miał jubileusz Wieczorów Lisztowskich. Już tysiąckrotnie Towarzystwo imienia Ferenca Liszta wydawało wystawną ucztę dla zmysłów spragnionych artystycznych wrażeń. Koncerty o charakterze popularyzatorskim, w których prezentowanemu repertuarowi muzycznemu towarzyszy komentarz słowny, realizowane są od grudnia 1989 r. Za ich myśl przewodnią można by uznać tę, która głosi, iż "muzyki bez Liszta nie ma".
Niekwestionowanym mistrzem tego w wieczoru był światowej klasy pianista Eugen Indjic, zaś przewodnikiem po zawiłościach muzycznego świata - wspaniały prelegent, profesor Juliusz Adamowski.
Przedstawiając artystę, Pan Profesor zacytował słowa wybitnego francuskiego filozofa i muzykologa Vladimira Jankelevitcha: "Nie wiem co najbardziej podziwiać w nim: panowanie nad instrumentem, wyrafinowany dźwięk, czy interpretację skrupulatną i przejrzystą w każdym szczególe. Koncert sam w sobie stał się dziełem sztuki. Nie można sobie wyobrazić bardziej kompletnej muzykalności i bardziej wykwintnej doskonałości, połączonej z prostotą, która trafia do każdego."
Rzeczywiście - wszystko się zgadza. Podczas tego niezwykłego wydarzenia nie sposób było nie poddać się zachwytowi nad absolutnym opanowaniem i spokojem, z którym pan Eugen zaklinał dźwięki płynące z fortepianu. Wokół roztaczała się aura skupienia, powagi, dostojeństwa i dystynkcji. Słowa jakie drgały w powietrzu - z każdym uderzeniem w klawisze - to "harmonia", "równowaga", "kompletność", "elegancja", "wytworność". Wszystko było na swoim miejscu, wszystko było całością: znamienity, poważany artysta ("będący uosobieniem tego co najlepsze w muzyce") Eugen Indjic; wartki nurt kompozycji, płynących czarno-białą rzeką klawiszy; niedościgły mistrz słowa profesor Adamowski; zgromadzona publiczność, skupiająca wiele osobowości z lokalnego (choć nie tylko) kręgu kultury, sztuki, muzyki; reprezentacyjna, urokliwa sala. I ta stateczność, która w ekstatyczny sposób przeplatała się z fantastyczną ekspresją - coś przepięknego.
To naprawdę duży zaszczyt gościć artystę tak wielkiego formatu w kameralnej salce niedużego miasta. Żywimy nadzieję, iż znakomity amerykańsko-francuski pianista (w którym współgrają geny - prócz wyżej wspomnianych - również rosyjsko-serbskie i polskie) wywiózł od nas równie miłe wrażenia.
Jubileuszowy spektakl muzyczny rozgrywał się przede wszystkim na poziomie estetycznym. Są artyści, którzy "grają całym ciałem", pan Eugen zaś tworzył sztukę przede wszystkim zwinnymi palcami. Z powściągliwością ciała przeżywał wyrażane emocje, pozwalając Muzyce mówić samej za siebie - i mówiła głosem Piękna, przez olbrzymie P. Mowa ciała nie rozpraszała tutaj słuchaczy, pozwalając wyłączyć z doznań wzrok i skupić się słuchowi bez reszty na delektowaniu się brzmieniem. W żadnym wypadku takie "jednozmysłowe" podążanie za czarno-białymi drogowskazami nie ujmowało niczego koncertowi; wręcz przeciwnie: pozwalało spenetrować utwory najściślej jak się dało i wycisnąć do cna esencję i nektar rozkoszy.
Choć słowa i muzyka często przenikają się, mają jednak odmienne środki wyrazu; nie jest przeto prosto w pełni przełożyć słowa na muzykę, czy też słowami wiernie odzwierciedlić muzykę. Ażeby zrozumieć to, co wydarzyło się tego wieczoru, należało uczestniczyć w tym; żadne bowiem relacje nie oddadzą zaprezentowanego kunsztu, wirtuozerii, ale i emocji, rozlewających się po sali; potu odbitego w połyskującej klapie fortepianu (bo choć lico mistrza pozostaje niewzruszone, z pewnością musi czuć trudy wyczerpującej wędrówki programowej). Jak zauważył profesor Adamowski: "wirtuozeria jest tu tylko środkiem, ale żeby zagrać to jako środek, trzeba być Indjicem".
Nie jest łatwo muzykę takiego formatu przełożyć na słowa również z tego powodu, że pozostanie to zawsze oceną subiektywną. A jak artysta miał coś innego na myśli, pragnął przekazać coś zgoła odmiennego, a ja dałam się czemuś zwieść, coś przeoczyłam, nie dosłyszałam, przeinterpretowałam warstwę, niewłaściwie odebrałam, nie zrozumiałam, nie dorosłam do rangi tegoż środka wyrazu? Czy wychwyciłam inspiracje pozamuzyczne, inklinacje filozoficzne, poetyckie? Czy nie urażę artysty? Czy moje wrażenia pokrywają się - choć w części - z wrażeniami pozostałych odbiorców? Gdy pragnie się zrecenzować kulturę tak wysokich progów, można ugiąć się pod brzemieniem odpowiedzialności za słowa i zaniemóc od przenikającego onieśmielenia.
Kiedy pianista bajał dźwiękami, w muzyczny sposób opowiadał interesujące historie, snuł monologową gawędę na fortepianie, która w przestrzeni rozwijała się w zrozumiały dialog (z publicznością), i to w dialog na zachwycającym poziomie - zastanawiałam się w jaki sposób pochłaniają to inni. Czy na ich twarzach maluje się namiętność, czy raczej melancholia? Czy spacerują dźwiękowymi ścieżkami wizualizacji i imaginacji? Czynią to łapczywie czy może delektują się ze smakiem i skupieniem? Był to jednak jeden z takich momentów, gdy - zastygła - nie śmiałam drgnąć, odwrócić się, by spojrzeć choćby kącikiem oka - by nie sprofanować tejże chwili, nie zakłócić innym odbioru.
Artysta płynnie przechodził od cichych, powolnych, delikatnych pociągnięć po klawiszach do fortepianowego podnoszenia głosu, zdecydowanych i ekspresyjnych uderzeń. Wraz z tymi zmianami gęstniało powietrze, podnosiło się ciśnienie, a błogość przeistaczała się w zauroczenie. Kiedy instrument milkł, w sali panowała niepodzielnie cisza doskonała, oczekująca zachłannie na kolejne takty, bądź przechodząca - najpierw nieśmiało a następnie z pasją i impetem - w gromkie, niemilknące owacje. Kiedy zgrabne palce artysty zastygały w ciszy, zza okien dało się również wyłapać kaskadę ptasich treli - jakby chóralnie afirmowały wiosnę w rytm fortepianowych akordów. Należy bowiem dodać, iż pracownicy Starostwa postanowili umilić popołudniowe spacery okolicznym mieszkańcom, wystawiając przed budynek głośniki, tak, by każdy mógł rozkoszować się muzyką - na łonie trzebnickiej natury.
Czy ten mecenat kultury i sztuki jest potrzebny? Oceńcie Państwo sami, biorąc pod uwagę fakt, że za każdym razem sala pęka w szwach, a krzesła trzeba donosić, i donosić...
Więcej na temat koncertów lisztowskich na stronie: http://www.liszt.art.pl/aktualnosci.html
OdpowiedzUsuń