6.11.2011

Zespół Wychowawczy i Comitiva Armata - czyli punkowe wymiatanie w Tinto

Gdyby zapytać, co rajcuje mnie najmocniej, w pierwszej piątce - z pewnością - znalazłby się: punk. Dlatego też, w (zdecydowanie za) rzadkich chwilach wytchnienia, kroki swoje kieruję do klubu El Rio Tinto (dawniej: Rzemiosło), by poszukać tam poświaty swoich korzeni.
Obok rozmaitych wspomnień, rozmów z ludźmi, alternatywnej muzyki - doświadczyć tam można niewyrafinowanej rozrywki, która pozwala wyrzucić z siebie balast codziennych trosk. Pooooogo!
W nosie mam, że ktoś powie, iż statecznej mamie nie wypada. Mama też człek, który musi jakoś odreagować. Brzydzę się wszelkimi używkami, ale solidną dawką pogo raczej nie pogardzę. Lubię gdy ze wszech stron ogarnia mnie proste, szybkie brzmienie. Owszem, przychodzą momenty, że ma się chrapkę na coś wytrawniejszego, na co dzień jednak nie potrzebuję stylowych gatunków, genialnych riffów, wirtuozerii, niebanalnych tekstów, wokalu opasanego kunsztem i poprawnością. W zupełności zadowala mnie - niewyszukany muzycznie i jak ktoś kiedyś rzekł: "mało ambitny" - punkowy rytm brudnych ulic. Może to mój sposób na zagłuszanie codzienności?

W muzyce punk najmocniej lubię tę właśnie prostotę. Nie szuka skomplikowanych środków przekazu - jest jaka jest. Nie sili się na metaforyczne symbole - wali prawdę prosto z mostu. Nie łaknie sławy - woli zaistnieć w niszy undergroundowych dusz. Nie spowija rzeczywistości w mgiełkę idealizmu - jest szczera do bólu. Do bólu głowy i do bólu ciała, sponiewieranego dzikim "tańcem".

Kiedy zespół nieźle wymiata, a pod sceną prawdziwa młócka - koncert zaliczyć należy do udanych.

Można rzec, że Zespół Wychowawczy pokazał swą (nieskrępowaną) klasę, zaś Comitiva Armata wystrzeliła petardą energicznych dźwięków. Czy zaspokoili punkowe żądze? Był pałer, ikra, dynamizm, było szybko i siarczyście, pot spływał z uczestników. Nie powiem, abym ja tym razem "dziko wyżyła się", ale ogólnie rzecz biorąc - było git.

Są koncerty, na które nie przychodzi się po to, by posmakować, podelektować się, obrosnąć w skrzydła, aureolę i dzierżyć w dłoni wzniosłości kaganiec - ale, by zwyczajnie, po ludzku (?), wyszaleć się, wyskakać, wykrzyczeć, odreagować trudy dnia powszedniego. Gdzie nie trza się spinać, trzymać fasonu, ale można na luz wrzucić, wolność po ogonie smyrać... I za to właśnie lubię El Rio Tinto.















2 komentarze: