4.05.2013

O koncercie (kontrabas, wiolonczela, fortepian) - ale inaczej...

Tekst powstał dla Starostwa Powiatowego w Trzebnicy.

15 kwietnia 2013 r.
Przyjemne, słoneczne popołudnie. Tygodnia początek, poniedziałek. Szeroka paleta koncepcji jak wykorzystać ten piękny, wiosenny czas. Świadomie; tak, by nie wyrzucać sobie, że zmarnowało się choćby ogarek. Kiedy wchodzi się w pewien wiek, jakoś tak w gratisie dostaje się garść refleksji: „każda chwila jest cenna”, „nie marnotraw czasu, nie wiesz bowiem ile jeszcze zostało ziaren piasku w Twojej prywatnej klepsydrze”. A że czuję, iż przekroczyłam już ten magiczny próg, roztropnie staram się – i z pożytkiem – planować harmonogram dni, tygodni, miesięcy (zostawiając – naturalnie – margines na słodką, żywiołową improwizację).

Kiedy spostrzegałam na tablicy informacyjnej plakat, a na nim zasadzone soczyście informacje: „kontrabas, wiolonczela, akompaniament fortepianowy” – wiedziałam, że czegoś takiego nam trzeba. Czegoś niebanalnego. Czegoś, czego nie serwują we wszechobecnych mediach, co nie trafia się często, co nasycić może głód za niespotykanymi dotąd wrażeniami, potrzebę eksploracji nowych terenów, poszukiwania innych (od tych codziennych) brzmień.

Bo sami powiedzcie: kiedy ostatnio byliście na koncercie, gdzie bohaterami były tak niecodzienne instrumenty?

Hip-hop? Proszę bardzo, kilka koncertów pod rząd. Rock, blues, jazz? Bywają. Recitale fortepianowe – odfajkowane. Ale kontrabas? Wiolonczela? Wchodzę w to, pomyślałam… Jak to dobrze, że Starostwo próbuje przemycać na nasze lokalne podwórze elementy zdecydowanie niszowe, poszerzając wachlarz serwowanych nam doznań i – całkiem delikatnie i nienachalnie – przesuwając ciut dalej (w jak najbardziej odpowiednim kierunku) granicę horyzontu, który koi nasz wzrok na co dzień.

Właściwie... relacjonując (jakże subiektywnie) ów koncert mogłabym pójść dobrze znanym torem: „to był misterny taniec dźwięków: górą, dołem, rzewnie, wylewnie, tkliwie, z rozmarzeniem, z zadziorem, bucząco, zawodząco - i tak dalej”, „cudnie przeplatały się głosy tych – jakże różnych – instrumentów, tworząc muzyczny spektakl na najwyższym poziomie”, „gra chwytała za serce, prowadziła malowniczymi krajobrazami”, „smyczek uwodzicielsko pocierał struny, palce zaczepiały je do wspólnych figli, drewno dawało z siebie wszystko, by zadowolić nadzieje publiczności”… Ale chciałabym dziś inaczej ugryźć temat…

A zainspirowali mnie do tego dwaj chłopcy. Wszyscy podziwiali: „ależ oni grzecznie słuchają”, „jacy skupieni”, „jak Pani to robi, że tak kulturalnie potrafią tu wysiedzieć?” To ostatnie pytanie zgoła nietrafione, bowiem… to oni sami „coś robią” (tudzież: nie robią – w domyśle: nie rozrabiają). Nikt ich nie przymusił, nie przykleił, nie pozbawił woli takich a nie innych zachowań. Zaczęłam więc zastanawiać się: czemuż budzi to takie zdziwienie? Czyżbyśmy zakładali, że „TAKI KONCERT” powinien nudzić? Ale dlaczego? W trakcie można doznać inspirujących uczuć. Można werbalizować w myślach muzykę. Można popłynąć na jej fali, odpłynąć na skrzydłach fantazyjnych dźwięków na naprawdę piękne wyspy. Można spróbować opisać ją własnymi słowy. Wszystko można.

Nawet narysować ją. A potem wrócić do domu i za pomocą klocków konstrukcyjnych i kilku gumek recepturek zbudować poznane instrumenty, następnie zadbać o oprawę: własnoręcznie stworzony plakat, scenę, miejsce dla publiczności, słuchaczy – choćby pluszowych i dać koncert, czadu dać. Wystarczy chcieć. Mieć wyobraźnię, polot i… pasję.

Właśnie, pasję… Bo czyż sensem wszystkiego, zaprawdę wszystkiego, nie winno być to, iż czerpiemy z tego satysfakcję, możemy wyrazić siebie? Tylko wtedy, gdy przemawia przez nas autentyczna radość tworzenia, radość działania, owa rzeczona pasja właśnie – potrafimy wykrzesać ogień, który rozpala pochodnię, oświetlającą nam drogę ku Spełnieniu i wskazującą kierunek innym, czasem mniej zdecydowanym, by śmiało przejść przez gubiące rozdroża.

Doceniajmy piękno chwil…

Ja doceniam fakt, iż dane mi było uczestniczyć w tak refleksyjnym, twórczym, inspirującym i wyzwalającym spotkaniu.

Kto żałuje, że ominęły go takie wrażenia, niechaj rozpogodzi się. Prawdopodobnie w maju odbędzie się podobny koncert, na który już dziś serdecznie zapraszamy. Naprawdę warto.

A ja tylko dodam, że artystom należą się ogromne podziękowania. Podarowali nam niezwykłe 60 minut. Barbara Szostak (wiolonczela), Kornel Rzewucki (kontrabas), Elżbieta Stypułkowska-Kafka (akompaniament) – pasjonaci, główni bohaterowie wieczoru, choć tekst zbłądził nieco w swej tematyce w inne rejony.






















Plakat autorstwa Borysa (czyt.: firma Runder Pomysłowiec), zapraszający mamę na koncert

Wiolonczela i kontrabas autorstwa moich smyków. Klocki konstrukcyjne, gumki recepturki i pałeczki chińskie - sama lepiej bym nie wymyśliła...

Borys (6,5 l) - godło i flagi

Borys (6,5 l) - sala konferencyjna podczas koncertu

Igor (6,5 l) - instrumenty muzyczne (fortepian, wiolonczela, kontrabas)

Igor (6,5 l) - orzeł może ;) a dwa orły?

Igor (6,5 l) - żyrandol, kwiat (czyli wyposażenie sali konferencyjnej)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz