24.04.2012

Jazz nad Odrą nad stawem gondolowym



"Nie znoszę jazzu" - kołatało mi po głowie, gdy samą siebie przekonywałam do trzebnickiego Jazzu nad Odrą. Zależało mi jednak na materiale, toteż - z mocnym postanowieniem "zaciśnięcia uszu" - udałam się do Starostwa Powiatowego przy ulicy Leśnej. Jeszcze wtedy nie mogłam przewidzieć, że będę miała możliwość uczestnictwa w wydarzeniu, które odmieni moje postrzeganie, po którym nic już nie będzie takie, jak wcześniej.

Zajęłam miejsce. Nie każdy miał takie szczęście, bowiem chętnych było tylu, iż sala konferencyjna trzeszczała w szwach. Rozejrzałam się ukradkiem, rejestrując wyrazy twarzy zgromadzonych; wydawało się, jakoby czekali na coś ważnego, doniosłego. Zaczęło się: krótka charakterystyka 48. Wrocławskiego Festiwalu Jazzowego, kilka słów o zespołach, wyliczanka sponsorów i patronów medialnych (a wśród nich: Kurier Trzebnicki).

Chłopaki z Come Back zasiedli do sprzętu. Choć daleko mi do koneserki gatunku, który wykonują, cenię niezwykle ich poczynania na lokalnym rynku. Z ich muzycznymi upodobaniami zetknęłam się ładnych kilkanaście lat temu (w rozmaitych składach) i przez czas ich nieobecności nabawiłam się jedynie przekonania, iż bez tych osobowości jakoś tak pusto... We wspaniały sposób zapełniają lukę w trzebnickiej przestrzeni dźwiękowej. A urocze dziewczę, które zaprosili do projektu - to strzał w dziesiątkę. Żmigrodzianka - Izabela Możdżeń (gdyż o niej mowa) - nie tylko wspaniale komponuje się na tle męskiego kwintetu, ale i doskonale brzmi. Potężny instrument głosowy, którym dysponuje pozostawia w uszach przyjemny posmak i nutkę dobrego wrażenia. Improwizowane "tututu papajrajra papajrajra" jeszcze długo po koncercie świergocą w głowie i trzymają w jazzowych objęciach.

Słuchając muzyki, która zwykle nie gości w moich głośnikach, zastanawiałam się, co mnie intryguje w Come Back. Już wiem: to prawda, która przelewa się z dzbana ich wykonania i ciurkiem skrapia żądze publiki. Oni są tak niezwykle autentyczni w tym, co czynią, że nie można przejść obok tego obojętnie. Jazz nie stawał mi ością w gardle, gdy skupiałam się na wyłapywaniu wrażeń przekazywanych mową ciała. Każdy z nich ma jakieś charakterystyczne ruchy, które pozostają niezmienne od lat; nabierają jedynie płynności. Delikatne dygnięcia biodrami, pracujące całą mocą ramiona, szyja szyjąca w powietrzu niewidzialne ściegi, ściągnięte brwi i usta, przymknięte powieki. Uśmieszki, półuśmieszki, ukradkowe spojrzenia, przerzucane jak piłeczka ping-pongowa, pomiędzy członkami zespołu. Tworzona muzyka, jak echo, odbija się od ich postaci, a oni żywią się tym, istnieją tu bez reszty, są mocno i stabilnie osadzeni. Mają silne korzenie, wzrastają i wydają obfity plon. Smaczny, miąższysty i energetyczny. Na zdrowie. Na szczęście.

Kiedy tak rozpływałam się nad comebackowskimi walorami, nawet nie spostrzegłam, kiedy nadeszła pora na drugą odsłonę jazzowego wieczoru: Piotr Schmidt Electric Group. Od pierwszego akordu poczułam jakąś dziwną, bliżej niesprecyzowaną, magnetyczną wręcz moc. Z prędkością dźwięku rozsiali we mnie nieznaną wcześniej fascynację, przyciąganie okołomuzyczne. Trudno było odkleić od nich zmysły. Gdyby najskuteczniejsze sztuczki socjotechniczne odnajdywały swoje odzwierciedlenie na scenie - uznać można by formację za mistrzowską w posługiwaniu się nimi. Pojęcia nie ma mam jak to czynili, ale czułam się zelektryzowana urokiem, który rzucili na publiczność, zahipnotyzowana efektami, które spozierały z wnętrza zaklętych instrumentów. Zauroczona - z rozkoszą i lubością - oddawałam się słodkiej rozpuście, nie mając formacji za złe, że rytmem i brzmieniem eksperymentuje na moich uszach. Widziałam, jak ustami i palcami rzucają instrumentalne uroki - ale pełna ufności przyjmowałam wszystko, co zostało mi dane.

To nie był zwyczajny koncert, to był mistyczny wręcz spektakl. Doznania pulsowały we mnie, wibrowały, wiodły falą improwizacji. Dym snuł się wśród kolorowych świateł, faszerując salę różnymi odcieniami muzyki. Zielenie, błękity, fiolety i żółcie rozlewały się po ścianach i podłodze. Dęciaki smagały przestrzeń kuriozalną wymową. Perkusja wyprowadziła na spacer podrygujące nogi, trzymając je jednakże na smyczy rytmu. Bas - nagle - nabrał zupełnie nowego znaczenia, wiercił się w moich trzewiach, przemawiając doń z pasją. A pan od klawiszy to już w ogóle pozostawił we mnie zupełną miazgę. Każdy z nich ma w sobie niewyobrażalny potencjał i absolutny kunszt jednostkowy, a gdy je zsumować powstaje niezatrzymywalna maszynka do przemiału ludzkich emocji. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że orzeł, godnie zdobiący godło przymocowane tuż nad sceną, od unoszącego się tam jazzu dostanie niesamowitego pałera i lada chwila zatrzepoce skrzydłami. Nie wiem czy ci panowie zdają sobie sprawę z tego, jak niewiarygodnie potężne narzędzie do grzebania w czyichś duszach znajduje się w ich posiadaniu? Wiedząc, że muzyka w ich wykonaniu tak niezwykle wciąga, uczciwym byłoby, by tuż po wyjściu na scenę rzucali ostrzeżenie: "stosujesz na własne ryzyko; zarówno w sporych, jak i w niewielkich ilościach grozi uzależnieniem." A kiedy aplikuje się to zarówno dousznie, jak i doświadcza wzrokowo - normalnie nie ma mocnych.

Po wszystkim co się tam wydarzyło, poczułam się ukontentowana i rozanielona. Dokonała się we mnie pewna metamorfoza. W krótkim czasie przeszłam drogę od stwierdzenia "nie znoszę jazzu" do "ubóstwiam jazz w wykonaniu Piotr Schmidt Electric Group". Wpadłam po uszy. I sama temu nie dowierzam, że udało się tak na skróty, bez rozstajów dróg, błądzenia i kaleczenia słuchu na wybojach.

Kiedy wyszłam przed budynek Starostwa, wieczór utulał już Trzebnicę. Kwiecień nieśmiało kwiecił się, gwiazdy kąpały się w stawie gondolowym, chłód narzucił na mnie płaszcz dreszczy. W głowie ciągle mi buzował jazz, którego drobinki rozsypywałam po drodze. Próbowałam otrzepać się z wrażeń pokoncertowych, ale nic z tego - takich inicjatyw nie zapomina się prędko...










































3 komentarze:

  1. Tekst o Jazzie nad Odrą w Trzebnicy dla Starostwa Powiatowego (http://powiat.trzebnica.pl/index.php/news/view/341):

    21 kwietnia 2012 r. Starostwo Powiatowe - w ramach obchodów 48. Wrocławskiego Festiwalu Jazzowego - miało przyjemność organizowania koncertu Jazz nad Odrą. Był to właściwie jazz nad stawem gondolowym, bowiem impreza odbyła się w reprezentacyjnej sali konferencyjnej, przy ul. Leśnej. Niezwykłe wydarzenie; taka muzyka w tych murach jeszcze nie rozbrzmiewała.

    Wydawać mogłoby się, że jazz jest muzyką elitarną, skierowaną do wąskiego grona odbiorców, a jednak okazało się, że sala pękała w szwach i - niestety - nie dla wszystkich starczyło miejsca. Czy oznacza to, że trzebniczanie wymykają się temu standardowemu pojmowaniu? Jazz znalazł tutaj niszę? Jesteśmy chłonni "muzyki wyższych lotów"?

    Muzycy w wyśmienity sposób pokazali, iż poszukują ekspresji w sobie bliskich rejonach, a ich medium jest właśnie muzyka. Muzyka duszy, wyrażająca więcej, niźli tysiące słów. Muzyka pulsującej wolności i improwizacji.

    Publiczność mogła oklaskiwać występy dwóch zespołów: trzebnickiej formacji Come Back oraz kwintetu Piotr Schmidt Electric Group.

    Come Back częstuje zgromadzonych gości mieszaniną jazzu, bluesa, rocka, funky, muzyki klubowej. Ich siłą jest to, że znają się nieomal jak "stare dobre małżeństwo", bowiem już przed laty grywali ze sobą w rozmaitych składach. Zapraszając do projektu młodą - gdyż dopiero osiemnastoletnią - za to niezwykle utalentowaną Izabelę Możdżeń, wiedzieli co czynią. Jej uroda, stylowość i kobiecość we wspaniały sposób skomponowały się z zespołem, a doświadczenie w wykonywaniu standardów jazzowych niejednego przyprawiło o zachwyt.

    Piotr Schmidt Electric Group - okazał się muzyczną bombą programu. Rozsadzili emocje w publice, rozbryzgując je wokół. Fantastyczne połączenie fusion i przestrzennego jazzu, z soulem, funkiem, R&B, muzyką filmową i eksperymentami z rytmem i brzmieniem - to było coś, co zaskoczyło, zadziwiło i rozentuzjazmowało. Efekt był piorunujący.

    Takich koncertów szybko się nie zapomina, one zostają w człowieku, wracają we wspomnieniach i zmieniają dotychczasowe spojrzenie na muzykę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miłośników słowa pisanego, rozlanego na pachnącym, gazetowym papierze, zapraszam do zakupu Kuriera Trzebnickiego (nr 16).

    OdpowiedzUsuń
  3. http://electricgroup.schmidtjazz.com/recenzja-koncertu-21-04-2012/

    OdpowiedzUsuń