8.05.2014

Aleksiej Orłowiecki - koncert umuzykalniający dla młodzieży

Artykuł powstał dla Starostwa Powiatowego w Trzebnicy
Po raz kolejny mieliśmy przyjemność gościć w Trzebnicy wybitnego pianistę Aleksieja Orłowieckiego (relacja z wcześniejszego koncertu pod linkiem: http://powiat.trzebnica.pl/index.php/news/view/363).

Zapraszamy do fotorelacji z dzisiejszego spotkania:

Czy trzeba coś rozumieć, by to miłować? Pewnie niekoniecznie, acz pomaga nam to pełniej się temu oddać. Mówiąc na przykład o muzyce – niedostatki w sferze teorii nie muszą umniejszać naszej zdolności „przeżywania” muzycznego, a jednak chcąc sięgnąć „głębiej”, warto poznać sekrety muzyki również „od drugiej strony”. Pomagają w tym m. in. koncerty umuzykalniające, zainicjowane i prowadzone przez Towarzystwo imienia Ferenca Liszta.

W ramach 156. koncertu dla młodzieży z cyklu „Jak słuchać muzyki?” usłyszeć mogliśmy wykonawcę z Sankt Petersburga, wybitnego pianistę, pedagoga, kompozytora i dyrygenta – Aleksieja Orłowieckiego. Wraz z prowadzącym – uznanym działaczem muzycznym, prelegentem, pedagogiem i pianistą – Juliuszem Adamowskim, przybliżali młodym (ciałem lub/i duchem) słuchaczom tajniki muzyki klasycznej. Niestety tej wiedzy większość ludzi nie wyniesie ani z domu, ani – co tu dużo mówić – ze szkoły, dlatego za tak ważną i potrzebną uważa się działalność Towarzystwa.

Przy pierwszym utworze (Joseph Haydn – Sonata F-dur Hob. XVI:23 – Allegro moderato, Adagio, Finale. Presto) Profesor wskazywał na sonatę jako utwór kilkuczęściowy, w którym jedna z części zbudowana jest według określonych zasad. Przybliżał młodzieży pojęcie „rytmu punktowanego”, uczulał na wsłuchiwanie się w niuanse, odcienie, albowiem epoka klasycystyczna nie uderzała piorunującymi kontrastami, stawiała raczej na statykę niż dynamizm, oszczędność wyrazu i spokój. Wychwycenie dialogu dwóch różnorodnych myśli było więc niejako sztuką, zwłaszcza że specyfika naszego współczesnego życia przyzwyczaiła nas do zderzenia „czarnego z białym”, głośnych i wyraźnych różnic. Dobra lekcja, która prócz uważności przyniosła również wiedzę o tym, że forma sonatowa (allegro sonatowe) składa się z trzech zasadniczych odcinków: ekspozycji (prezentacji dwóch kontrastujących tematów, zwykle połączonych łącznikiem), przetworzenia/wariantowania (wykorzystującego materiały muzyczne obu tematów) oraz repryzy (reekspozycji) czyli powrotu.

Następnie poznaliśmy Adagio – wolną, poważną, liryczną część sonaty, by ostatecznie – w tempie presto – przejść do części finalnej, popisowej.

Po przechadzce ścieżką epoki klasycystycznej nadeszła pora na przełamywanie wzorców oraz konwencji formalnych i rozluźnienie dotychczasowych więzów form. Doskonały wyraz temu dał Franz Schubert w kompozycji Impromptus Es-dur op. 90 nr 2, ukazując moc swobody wypowiedzi twórczej.

Dryfując tak falą improwizacji, zastanawiałam się o czym myślą pozostali słuchacze. I doszłam do wniosku, że każdy indywidualnie przetwarza rytm czy linię melodyczną podług swoich potrzeb. To co odczuwamy, słuchając rozmaitych dźwięków, jest w dużej mierze odbiciem tego, w jakim miejscu – tak metaforycznie rzecz ujmując – akurat się znajdujemy. Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy – muzyka również jest tym samym. Szczęśliwi wychwytują melodyjne kolorowe motyle, cierpiący smutek rozdzierają szatę muzyki na strzępy nostalgii, czerpiąc z niej to co rzewne, jątrzące, podbudowujące taflę rozpamiętywania. Poszukujący – nawet pośród nut odnaleźć potrafią wskazówkę, poszlakę, okruch spełnienia, zaś pogrążeni w tęsknocie na skrzydłach muzyki odlecieć chcą w odległe rejony wspomnień. Każdy, zaprawdę każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Jakiś własny ląd. Choćby jego skrawek.

Po tych rozważaniach przyszła pora na interpretację dwóch utworów Piotra Czajkowskiego, z cyklu Pory roku op. 37 bis, które zawiodły nas pośród muzyczne pejzaże dwóch miesięcy, czerwca i listopada.

Czerwiec - Barkalora z pewnością nie przywodzi nam na myśl czerwca w mieście. Dusznego, spoconego, zalatującego spalinami, zakorkowanego, tętniącego gwarem, pośpiechem. Co to, to nie. Tamten czerwiec płynął umiarkowanym tempem, unosił na fali kołyszącej melodii. Orzeźwiał chłodem wiejskiego strumyka, rozpieszczał aromatem winnej, soczystej, zielonej trawy, kusił barwami letniej łąki. Tańczył promieniami słońca, zachwycał precyzją owadzich zbieraczy nektaru, porywał pląsami wiatru we włosach, krzewach. Wiatr robił się coraz bardziej porywisty.
Widziałam figlujących przyjaciół, wróżby z akacji… Chmury zapamiętalej goniły po błękicie, szarość przywdziewać poczęła nieboskłon. Pora przyszła zbierać się do domu.

Albo i nie do domu, jeno w chłodny Listopad – Trojka. Trzeba bowiem wiedzieć, że w tamtych czasach w Rosji, w listopadzie, były już siarczyste mrozy i zima „pełną gębą”, z różem na policzkach i odmrożoną końcówką nosa. Ludzie jeździli saniami ciągniętymi przez trzy konie. Pobrzękiwały dzwoneczki. Białe, puszyste czapy otulały konary drzew. Śnieżynki wyczyniały dzikie harce, z gracją wirując i ciesząc się rozkoszną wolnością. Ech, teraz takich widoków już prawie nie doświadczamy. Szkoda wielka.

Z listopada wskoczyliśmy prosto w objęcia uroczego Walca e-moll, skomponowanego w 2011 roku przez Pana Aleksieja. Pomyślałam, że gdyby wszyscy potrafili kochać tak… tkliwie i namiętnie, żarem serc… ile uczucia było w tym walcu – dobry i piękny byłby ten świat. Bo na razie wydaje mi się, że taki jedynie bywa, nie jest.

Ale żeby też nie było tak poważnie, to na zakończenie spotkania wprowadzono słuchaczy w sielankowy, bajkowy wręcz nastrój, wykonaniem Korowodu krasnoludków op. 54 nr 3 (Edwarda Griega). Z lubością przysłuchiwałam i przyglądałam się im. Szły. W sobie jeno wiadomym kierunku i celu. Małe. Jedne dystyngowane, inne psotne. Śpieszyły. Gdzie? Dokąd? Po co? Bałam się głębiej odetchnąć, by nie zdradzić swej obecności, nie spłoszyć ich. Lecz nagle oto… Znienacka dojrzał mnie. Skinieniem dłoni zaprosił do korowodu. Sypnął magicznym pyłem i stałam się jedną z nich. Z lekkim głowy zawrotem, a jednocześnie niesłychaną błogością oddałam się temu wszystkiemu. Czas zaczął płynąć inaczej. Rzeczywistość miała inny smak, wymiar, sens. Czułam się tak lekko i miło. I znowu coraz żwawiej; szybciej, szybciej, szybciej. Bez ociągania się. By zdążyć. By trybiki pracowały. By nie wypaść z pochodu. Właściwie jak w życiu. Albo i we śnie. 

Bo czymże innym jest muzyka jak nie zacieraniem granic pomiędzy jawą a snem właśnie? Prawda? Owocnych rozważań podczas wakacyjnych wojaży. Bo my widzimy się ponownie dopiero we wrześniu. Wszystkiego najmuzyczniejszego!
















3 komentarze:

  1. http://www.liszt.art.pl/?zdjecia-i-relacje-medialne-z-recitali-aleksieja-orlowieckiego-w-kwietniu-2014-r.,1084

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję wrażliwości i piękna języka w relacji z koncertu dla młodzieży z udziałem Aleksieja Orłowieckiego.

    Maria Tokarska.

    OdpowiedzUsuń