10.01.2012

Nadziejki u Maciejki


Nadziejki - rzec można, że to takie malutkie nadzieje, ufność najmłodszych, im bowiem służy Świetlica Profilaktyczno-Wychowawcza "Maciejki", powstała we wrześniu 2000 r. Przez lata ofiarnie wspierano tam - i czyni się to nadal - dzieci i młodzież, w ich codziennych zmaganiach z - nie zawsze różową - rzeczywistością. Tutaj jest nieba skraweczek - zupełnie jak na świetliczanym logo: dużo ciepła, moc uśmiechu, ogrom miłości. To bezpieczna przystań, gdzie młodzi ludzie spędzają czas wśród życzliwości i serdeczności, gdzie pomaga im się - w różnoraki sposób - w problemach, wskazuje światełko w tunelu i siłą wspólnoty przepędza - precz - troski. Wszelkie kryzysy bledną tutaj, wskrzeszając nadzieję na lepsze jutro, zupełnie jakby siostry boromeuszki były w posiadaniu niewyczerpalnej studni, nasyconej wiarą i nasiąkniętej spełnieniem.

Niestety nie w każdym domostwie dzieci mają szansę przemakać od podstaw tym, co niezbędne, by wzrastać w duchu miłości i poszanowania. Niekiedy też - wychowując się w domach zachowujących prawidłowe wzorce - muszą gdzieś zakotwiczyć pomiędzy swoim powrotem ze szkoły, a rodzicielskim z pracy. Z pomocą wtedy przychodzi świetlica profilaktyczno-wychowawcza. Odbywają się tutaj rozmaite zajęcia (w tym również terapeutyczne), uczniowie liczyć mogą na wsparcie wolontariuszy w odrabianiu lekcji i zrozumieniu trudniejszych zagadnień, organizowane są zabawy i ćwiczenia sportowe, rozwijane zainteresowania i talenty (plastyczne, muzyczne, teatralne i inne), prowadzone jest dożywianie i pomoc socjalna. Nie brak tu atrakcji: wycieczek, kolonii, rozrywek karnawałowych, andrzejkowych, sylwestrowych, z okazji Dnia Dziecka, kolacji wigilijnych, jasełek czy kiermaszy prac wykonanych przez podopiecznych "Maciejki". Najważniejszym jednak jest fakt, iż dzieci uczą się tutaj nawiązywania prawidłowych więzi uczuciowych, właściwych relacji interpersonalnych i odpowiednich postaw społecznych. Świetlica jest placówką wsparcia dziennego, współpracuje ze szkołami, Ośrodkiem Pomocy Społecznej, kuratorami sądowymi, Gminną Komisją d.s. Profilaktyki Uzależnień i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie, Poradnią Psychologiczno-Pedagogiczną i innymi instytucjami, zajmującymi się wspieraniem rodziny.

Niezwykle istotnym jest, iż młodych ludzi nie pozostawia się samym sobie, że kiedy przychodzą trudne chwile - mają gdzie pójść, podzielić się zmartwieniami, liczyć na wsparcie i pożytecznie spędzić czas. Mogą tu nabrać potrzebnego dystansu, uzbroić się w niezbędną - do zmagań z rzeczywistością - energię, przede wszystkim zaś nigdy nie zabraknie tu dla nich wyciągniętych dłoni i przyjaznego, dobrego słowa. Zawsze czeka ktoś życzliwy, kto ma czas i ochotę poczęstować innych strawą zrozumienia. "Człowiek - bowiem - jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to, kim jest; nie przez to, co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi." (JP II)



Szukając informacji o świetlicy, natknęłam się na masę zdjęć, na wskroś przesiąkniętych radością. Ze wszystkich spozierają buźki uśmiechnięte od ucha do ucha, promieniejące szczęściem, rozjaśnione małymi, tytułowymi nadziejkami. Rozlewa się po nich słodycz troski i siła wsparcia grupowego. Widać piękno cierpliwości, wytrwałości i akceptacji. Pulsuje w nich życie, tętni pozytywna energia wartości chrześcijańskich i wibruje ekstatyczna moc wszechogarniającej miłości. Widać tu pasję niesienia Dobrej Nowiny, poprzez codzienne działanie, przez misję uzdrawiania maluczkich duszyczek, poplamionych niezdarnością dorosłych. Rozkoszą jest patrzeć na uciechę tam, gdzie zagrażać mógł marazm i nieporadność. Wielki to sukces, gdzie miast niedostatku - góra emocjonalnych obfitości. Skarbem nieprzebranym jest świetliczana, spokojna i bezpieczna przestrzeń - wyposażona w stoiska komputerowe i miejsca do edukacji, w sprzęt sportowo-rekreacyjny i gry zręcznościowe, w ścianę wspinaczkową, instrumenty muzyczne, a także kącik do spożywania posiłków.

Całość w pieczy swej trzyma siostra Macieja - wulkan energii, kopalnia pomysłów i skała niewzruszona, na której wszystko się opiera. Zaklinaczka dziecięcych uśmiechów i żywiołów, wpisanych w altruistyczne poczynania. Nie ma dla niej rzeczy niemożliwych, a do tego ma moc poruszania obłoków i ziemi, by przychylić podopiecznym choć skraweczek nieba. Pod płachtą skromności kryje się ogromna siła: wiedza z dziedziny resocjalizacji, spore doświadczenie zawodowe, ocean empatii i umiejętność rozlewania łagodzącego balsamu na zadrapane dusze. Naturalnie pamiętać należy o wsparciu ze strony Niebios, sióstr boromeuszek, fantastycznych wolontariuszy czy szczodrych darczyńców - wszakże na sukces "Maciejek" pracuje naprawdę wiele osób. Największym zaś sukcesem są maciejkowe dzieci - w których kryje się wielki potencjał: właściwie ukierunkowany, umiejętnie oszlifowany i należycie wsparty przyniesie obfity plon. Z dziećmi - bowiem - jest jak z niepozornymi "ziarenkami, które przyniósł nam wiatr. Jedna mała chwila i teraz od nas zależy ich istnienie: nieopatrzny ruch może sprawić, że ulecą znów, bezpowrotnie, ale jeśli troskliwie zajmiemy się nimi, jak gorliwy ogrodnik, przyjdzie czas, że będziemy z nich dumni"* - bo wyrosnąć mogą na urokliwy kwiat społeczeństwa. Na Maciejki.

Można wspomóc działania świetlicy, przekazując nań swój 1% podatku:
Fundusz Pomocy Dzieciom i Młodzieży
im. Matki Bożej z La Salette
ul. Tuwima 5
34-500 Zakopane
KRS 0000222393
z dopiskiem (w rubryce "cel szczegółowy"): "MACIEJKI"

Można także rozmienić kilka złotych na kilkadziesiąt promiennych uśmiechów. Wystarczy przelać dar serca na rachunek bankowy:
ING Bank Śląski S.A. O/Trzebnica
02 1050 1575 1000 0022 2845 4720
Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza

"Dar dla dzieci"
ul. Ks. Bochenka 30
55-100 Trzebnica

Dla zagranicy:
BIC (kod SWIFT) : INGBPLPW
IBAN: PL 02 1050 1575 1000 0022 2845 4720



A jeśli masz sporo wolnego czasu i pragniesz ofiarować go młodym ludziom, wspierając w nauce i organizacji kreatywnych zajęć, może zechcesz zostać maciejkowym wolontariuszem?
Kontakt: maciejasmcb@o2.pl, tel.: 605 260 393

*Małgorzata Stolarska 

8.01.2012

Orkiestra na cztery ręce, czyli wolontariat oczyma pięciolatków


Czekaliśmy na ten dzień od dawna. Z niecierpliwością odliczaliśmy dni, zakreślając je w kalendarzu. Mama powiedziała, że jak dojdziemy do ósemki, to - w końcu - zagra ta Orkiestra. Ciekawi byliśmy: czy głośno, jaką melodię i na jakich instrumentach?

W ubiegłym roku oglądaliśmy koncerty w telewizji. Pragnęliśmy pójść tam i posłuchać na żywo, niestety dopadło nas paskudne przeziębienie. Tylko na chwilkę wyszliśmy, by wrzucić do puszki pieniążki na chore dzieci - i wtedy, o rety, jak bardzo, bardzo zapragnęliśmy zostać takimi wolontariuszami, którzy pomagają innym i mają całą masę naklejek w kształcie serc. Mama obiecała, że jak w przyszłym roku (znaczy - w 2012) nie zachorujemy, to też będziemy mogli zapisać się do wolontariatu. Super!

W listopadzie mama zapytała czy nie zmieniliśmy zdania i nadal chcemy zbierać pieniążki dla Orkiestry. Jasne, że tego chcieliśmy - to musi być fajowe przeżycie. Najpierw trzeba było wypełnić specjalne formularze i dołączyć do nich zdjęcia. Sami chcieliśmy napisać jak się nazywamy, ale mama nam nie pozwoliła; powiedziała, że trzeba to napisać ładnie i wyraźnie. To niesprawiedliwe - przecież bardzo byśmy się starali. Następnie przyszedł do naszego domu fotograf, pan Marcin - mama wcześniej pochwaliła go, że jego zdjęcia to prawdziwe mistrzostwo świata. Potrzebne były fotki do legitymacji - musieliśmy stać grzecznie, nie ruszać się, a do tego zrobić ładną minę - to nie było takie proste. Wciąż ruszaliśmy buzią, rękami, no i jeszcze odpinały nam się szelki, co niezwykle nas rozpraszało. To niezwykle nudne stać tak bez ruchu, gdy w głowie nieustannie powstaje scenariusz fantastycznej zabawy. Ale gdy - w końcu - mieliśmy to z głowy, zanieśliśmy wszystko do TOKu i mama powiedziała, że teraz pozostało nam już tylko cierpliwie czekać. Cierpliwie czekać - łatwo powiedzieć; bezustannie pytaliśmy: ile razy jeszcze trzeba spać, by nadszedł dzień tej Orkiestry? Tak trudno jest cierpliwie czekać, gdy ma się ledwie pięć lat.

W grudniu Borys - niestety - zachorował. Na długo, bo aż na cały miesiąc. Martwiliśmy się, że to pokrzyżuje nam całe orkiestrowe plany, na szczęście na początku stycznia wyzdrowiał. Mama miała zgryzotę, gdyż bała się, by znów nas nie przewiało, ale obiecaliśmy, że będziemy na siebie bardzo uważali. Zresztą zawsze nam powtarza, że trzeba być konsekwentnym, słownym i dotrzymywać obietnic, a przecież nasze zapisanie się do wolontariatu, to nic innego jak zobowiązanie się do pomocy tym dzieciom, prawda?

Usłyszeliśmy, że w tym roku Orkiestra gra "z pompą". Zapytaliśmy: co to znaczy, z jaką znowuż pompką? Dowiedzieliśmy się, że to takie hasło: "zdrowa mama, zdrowy wcześniak, zdrowe dziecko, czyli zbieramy na zakup najnowocześniejszych urządzeń dla ratowania życia wcześniaków oraz pomp insulinowych dla kobiet ciężarnych z cukrzycą." Insulinowych, cukrzycą - trudne słowa. Ale jakoś tak skojarzyły nam się ze słodyczami, choć mama powiedziała, że to nie do końca o to chodzi. Nieważne zresztą; najważniejsze, żeby zebrać jak najwięcej pieniążków, by jak najwięcej mam i dzieci było zdrowych i uśmiechniętych. Bo dorośli zawsze powtarzają, że nie ma nic piękniejszego na świecie jak uśmiech dziecka. My tam widzieliśmy piękniejsze rzeczy - na wystawie sklepu z zabawkami. Ale prawda jest taka, że zdanie dziecka i zdanie dorosłego rzadko się ze sobą pokrywają.

My też byliśmy wcześniakami. Mama nam opowiadała, choć jakieś to dziwne, bo wcale tego nie pamiętamy, a przecież powinniśmy, skoro chodzi o nas. W książeczce zdrowia dziecka mamy nawet taki specjalny certyfikat, że przeszliśmy przesiewowe badania słuchu. Wyszły pomyślnie, ale mama powiedziała, że dzięki takim profilaktycznym (oj, następne trudne słowo) badaniom można wcześniej wykryć różne choroby, co nie jest bez wpływu na jakość leczenia. Dlatego Orkiestra Świątecznej Pomocy to taka szczytna akcja - bo troszczy się o dzieci. A dzieci lubią być takie "zatroszczone".

Przez chwilę przeszło nam przez głowy, że jak nazbieramy do tych skarbonek dużo pieniędzy, to będziemy mogli sobie kupić jakąś super zabawkę, taką o jakiej marzyliśmy od dawna; bo przecież wystarczyłoby i dla chorych dzieci i dla nas. Mama prędko jednak sprowadziła nas na ziemię, mówiąc, że jak ktoś chce być wolontariuszem, to musi też być niezwykle odpowiedzialny i uczciwy, bo przecież ktoś obdarzył nas zaufaniem, dając nam legitymacje WOŚP. A czyjegoś zaufania nie należy zawodzić, bo sami też nie chcielibyśmy zostać przez kogoś oszukani. Prawda; nie należy czynić drugiemu, co nam miłe nie jest. Miłym za to jest pomagać innym, tak bezinteresownie - tak mawia mama. No, my lubimy i tak bezinteresownie, i tak... nooo... za jakąś nagrodę ;) Bo to też przyjemne, nawet gdy jest nią pochwała i podziękowanie.

W czwartek - przed niedzielą zero - w Ośrodku Kultury (czyli teraz: Trzebnickim Centrum Kultury i Sportu) miało miejsce spotkanie organizacyjne dla wolontariuszy. Niezwykle pragnęliśmy w nim uczestniczyć, ale - niestety - nie mogliśmy. Mama powiedziała nam, że podczas tego zebrania policjanci trzebniccy mówić mieli o zasadach bezpieczeństwa podczas kwestowania. To przykre, że zdarzają się napady na wolontariuszy. My mieliśmy nadzieję, że nie spotka nas jednak nic złego.

Gdy nadeszła - w końcu - ta niedziela, ósmego stycznia, wstaliśmy niezwykle podekscytowani. Właściwie to zbudziła nas mama, która wcześniej odebrała z TCKiS nasze puszki i legitymacje. Zapaliła światło i powiedziała: "no to do dzieła, wolontariusze!". "Mamooo, jeszcze krochę, dobrze?" - próbowaliśmy wytargować choć kilka minut pod ciepłą kołdrą, ale gdy zobaczyliśmy kolorowe puszki, legitymacje z naszymi wizerunkami i stos czerwonych serduszek, czym prędzej wyskoczyliśmy z łóżek. "Ojejciu, o rety!, naprawdę jesteśmy najprawdziwszymi wolontariuszami!"

Mama kazała zjeść nam śniadanie, choć my wcale nie lubimy śniadań. Powiedziała jednak, że musimy mieć dużo siły i energii, bo przed nami pracowity dzień. Spojrzeliśmy za okno. Niebo szarobure, ulice rozmoknięte, smutna plucha i ni żywego ducha. Perspektywy nie były ciekawe - ale przecież podjęliśmy się tego zadania, nie można teraz stchórzyć przed nieprzyjazną aurą. Ubraliśmy się ciepło i postanowiliśmy rozpocząć kwestę. Ratusz wskazał - wskazówki palcem - godzinę dziewiątą.

Nie było prosto. To rozkładaliśmy parasole, to znów je składaliśmy. Przez to wszystko zabrakło nam rąk na serduszka: jedna na puszkę, druga na parasol - no i...? Dobrze, że mama nosi bojówki z wieeelkimi kieszeniami - w nich to zawsze jest miejsce na rozmaite skarby; serduszka upchnęliśmy więc tam. Nasza mama miała dzisiaj więcej niż jedno serce: całą masę, a do tego podskakujących niecierpliwie na wysokości prawego uda.

Najgorsze było to, że siąpiący deszcz przestraszył przechodniów, co pokrzyżowało ciut nasze plany. Ulice były wyludnione i opustoszałe. Właściwie to najwięcej było wolontariuszy z puszkami: mijali się, pozdrawiając wzajemnie uśmiechami. Chodzili pojedynczo i grupkami, mniejsi, więksi, chłopcy, dziewczęta, kilkoro z opiekunami. Puszki skąpane były w deszczu, wielkie krople bezlitośnie po nich spływały. Najbardziej podobał nam się pan w ogromnym, czerwonym kapeluszu i z kolorowymi balonikami oraz pieski-wolontariusze, obklejone orkiestrowymi serduszkami. Wszystko wokół czerwieniło się dzisiaj.

Raz na jakiś czas ktoś przystawał przy nas i wrzucał nam bilon do skarbonki. Początkowo byliśmy nieco onieśmieleni i skrępowani, prędko jednak poczuliśmy, że robimy coś naprawdę dobrego. Zwłaszcza, gdy starsi ludzie głaskali nas po głowach, ze słowami, że jesteśmy "małymi bohaterami". Na ucho powiedzieliśmy mamie, że nie jesteśmy bohaterami, bo tacy superbohaterowie to mają magiczne moce, peleryny i umiejętność latania - i daleko nam do nich, gdyż wcale nie ratujemy świata. Mama jednak uśmiechnęła się delikatnie, przytuliła nas, dała po cmoku i powiedziała, że dla niej już jesteśmy superbohaterami, bo mamy dobre serduszka - a zmianę świata na lepsze to właśnie od siebie należy rozpocząć, co niniejszym czynimy. Heh, dziwne jakieś to wszystko, ale niech jej będzie.

Aby nie myśleć o zimnie, zaczęliśmy wymyślać różne mruczanki-rymowanki:

Dobra, Ludziska, szykujta klepaki,
bo dla WOŚP kwestują bliźniaki;
choroby jednak znów nabawić się nie chcemy,
dlatego zbyt długo nie szarżujemy...



Rozmokłe chmury zlitujcie się nad nami,
bo do Orkiestry przyjść chcemy z darami,
pieniążki dla dzieci - szczytny to cel, przecie,
czy nad małymi wolontariuszami się nie zmiłujecie?


... i tak bez końca...

Choć... W końcu zaczerwieniły nam się nosy, zmarzły policzki, rozbolały nogi, dopadło zmęczenie. Wtedy mama zakomenderowała, że czas na przerwę: trza odpocząć, zjeść smaczny rosołek i napić się rozgrzewającej, gorącej czekolady. Przy okazji obejrzeliśmy bajeczkę - i nadeszła pora na orkiestrowe granie w Domu Kultury (znaczy się: w TCKiS).

Nie byliśmy tam długo. Z zaciekawieniem przyglądaliśmy się zaciekłej licytacji o kubek kawy. Z przyjemnością posłuchaliśmy młodych śpiewnych. Z rozbawieniem obejrzeliśmy kabaretowe wygłupy. Potem poszliśmy przekąsić smakowity serniczek i napić się herbatki - frykasów przygotowanych (na sali retro) specjalnie dla wolontariuszy. Tam udało nam się jeszcze podejrzeć ćwiczenia i ostatnie próby uroczych i zdolnych baletnic. Zobaczyliśmy też jak wygląda to wszystko z drugiej strony sceny - fascynujące! Na rokĘdrola brakło nam już sił.

Gdy usłyszeliśmy, że "Orkiestra gra do końca świata i jeden dzień dłużej", przestraszyliśmy się nie na żarty. Byliśmy już wykończeni i troszkę mieliśmy dość - zaczęliśmy marzyć o powrocie do ciepłego domku. Odetchnęliśmy z ulgą, gdy okazało się, że możemy to uczynić. Dzisiaj, a nie dzień po apokalipsie. Z ogromną satysfakcją i sporą radością, choć i niemałym znużeniem zakończyliśmy ten dzień wrażeń pełen - dużo, jak na pięciolatków.
Rozliczyliśmy nasze puszki. W jednej było prawie sto dwanaście złotych, w drugiej - niespełna osiemdziesiąt trzy złote plus monety zagraniczne. Ogromnie dziękujemy hojnym darczyńcom!


Do zobaczenia za rok i - tradycyjne - sie ma :)

Igorek i Borysek











 








6.01.2012

Przeterminowane leki zanieś do apteki



Zimą zwykle zwiększa się zachorowalność, zwłaszcza na infekcje wirusowe. Niekiedy babcine, domowe metody walki z chorobą nie wystarczają i wtedy nasze apteczki pęcznieją od medykamentów. Raz na jakiś czas warto zrobić tam przegląd i porządek - zdarza się, że pozostanie resztka, która żadnemu z domowników już nie posłuży, a pewnie nie brak też produktów, którym skończył się termin przydatności do spożycia. Co wtedy zrobić z takimi lekarstwami? W żadnym wypadku nie wyrzucać do śmietnika ani do kanalizacji, bowiem leki są odpadami niebezpiecznymi: mogłyby stworzyć zagrożenie chemiczne dla środowiska naturalnego, bądź ryzyko zatrucia dla osób (przede wszystkim dzieci), które przypadkowo wejdą w ich posiadanie. Stanowiłyby także niebezpieczeństwo dla zwierząt żerujących na wysypiskach śmieci.

Zbędne czy przeterminowane preparaty farmaceutyczne powinniśmy odnieść do którejś z aptek, gdzie ustawione są specjalne, oznakowane pojemniki, tzw. konfiskatory. Pozwala to na pozbywanie się tychże odpadów w nieodpłatny i - przede wszystkim - bezpieczny sposób. Kontenery te uniemożliwiającą dostęp do ich zawartości niepowołanym osobom. Leki można łatwo do nich wrzucić (wystarczy unieść pokrywę, położyć produkty medyczne na półce i zamknąć pokrywę), ale nie można ich z powrotem - tak prosto - wyjąć. Opróżniają je wyłącznie wyspecjalizowane firmy; następnie leki trafiają do utylizacji. Dobrze byłoby, aby każdy z nas starał się "zmniejszyć objętość" tabletek, pozbawiając je wcześniej tekturowego kartonika i wyrzucając same blistry.

Do konfiskatorów wrzucać można: tabletki, ampułki, maści, żele, czopki, syropy, proszki, krople oraz roztwory zamknięte w szczelnych opakowaniach. Nie wrzucamy tam: termometrów, aerozoli, zużutych igieł i strzykawek, a także używanych gazików i pieluchomajtek.

Pozbądź się bezużytecznych leków - z rozsądkiem i dbałością o przyrodę.



4.01.2012

Plastik na wagę złota. Wspomagasz charytatywno-ekologiczną akcję?



Z pewnością każdy słyszał o "zakręconych akcjach" zbierania nakrętek. Pomyśleć tylko, że gdyby ów "każdy" zechciał dorzucić coś od siebie, miast karmić zakrętkami śmietniki czy pobliskie krzaki, góra plastikowego złota rosła by w niesłychanym tempie. Po co to wszystko? Po to, by podarować komuś uśmiech i poprawić standard jego życia, owiniętego kokonem niepełnosprawności. 



Plastikowe nakrętki, wykonane wyłącznie z PET, termoplastycznego polimeru - stosowanego głównie do produkcji opakowań żywności i kosmetyków - są cennym surowcem wtórnym. Przedsiębiorstwom bardziej opłaca się poddać recyklingowi PET niż wytwarzać go każdorazowo od podstaw. Surowiec jest szeroko rozpowszechniony w użyciu, dzięki możliwości jego bezpiecznego kontaktu z żywnością. Nie jest istotny kształt, kolor czy producent plastikowych odpadów, liczy się ilość, wykorzystywana później do produkcji granulatu. Im szybciej urośnie góra zakrętek (a potrzebne są tony), tym prędzej ktoś będzie mógł cieszyć się niezbędnym sprzętem rehabilitacyjnym.

Jest wiele fundacji i stowarzyszeń, które w ten sposób wspomagają potrzebujących. Również osoby prywatne organizują podobne zbiórki - warto wtenczas sprawdzić czy pieniądze ze sprzedaży zakrętek faktycznie powędrują na szczytny cel. 



Prócz dobroczynnego akcentu, akcja ma także wydźwięk ekologiczny, niesie korzyści dla środowiska. Opakowania bez nakrętek łatwiej zgnieść, zmniejszając ich powierzchnię, dzięki czemu więcej zmieści się podczas transportu i na składowni, co - z kolei - obniża koszty i czas poddawania materiałów recyklingowi. Zaletą odkręcania zużytych opakowań jest możliwość późniejszego ich sprasowania, bez zdjęcia nakrętek nie da się do końca zgnieść odpadów. Nawet jeśli - z jakiś powodów - nie włączacie się do akcji, pamiętajcie o zdejmowaniu ich z pustych butelek, co przyczyni się do zmniejszania powierzchni wysypisk. Uważnie to czyniąc, mając wypracowany nawyk zbierania nakrętek, jednocześnie zwracamy baczniejszą uwagę na losy reszty zużytych opakowań, chętniej wyrzucamy tworzywa sztuczne do koszy na to przeznaczonych.


Kto zbiera nakrętki, z pewnością potwierdzi, że czuje, jakby - niewielkim nakładem sił - robił coś naprawdę dobrego. Wysiłek żaden, a smażymy dwie pieczenie na jednym ogniu: świadomie podchodzimy do dbałości o naszą planetę i wspomagamy potrzebujących. Ta akcja jest jednym z lepszych programów charytatywno-proekologicznych: edukuje oraz uwrażliwia. Wyróbmy w sobie odruch niewyrzucania różnego rodzaju zakrętek, kapsli, korków, wieczek i pokrywek wykonanych z PET; zdejmowanie ich z pustych opakowań szybko wchodzi w nawyk, łatwo propagować to też wśród rodziny czy znajomych.


Jeśli chciałbyś włączyć się w akcję, ale nie wiesz komu - w Trzebnicy - mógłbyś oddawać swe nakrętki, wystarczy, że zaniesiesz je do Urzędu Miejskiego (Wydział Rolnictwa i Ochrony Środowiska) lub Starostwa Powiatowego. Także szkoły chętnie przyjmują plastikowe dary. Warto zaangażować w to swoich bliskich czy sąsiadów - i przed oddaniem worka z nakrętkami, pozbierać złoto z plastiku od wszystkich zainteresowanych pomocą. Razem możemy więcej.



3.01.2012

Wiosna w styczniu? Lubię to!



Środek zimy? Heh...


(styczniowe przebiśniegi)
Miasto kusi wiosennym widokiem, pogoda nastraja do spacerów. Słońce lśni pośród nagich gałęzi, w jego blasku kąpią się miejskie dachy, a krasa jego odbija się w szybach sklepowych wystaw. Temperatura za oknem zwariowała, kaczki zapamiętale kwaczą nad naszymi głowami, aura na głowie stanęła.
I pomyśleć, że kiedyś o tej porze zamykano szkoły ze względu na zawieruchy i zaspy, dzieciaki piszczały z uciechy podczas przejażdżki sanną, a dorośli stroszyli kołnierze i grzali dłonie w mufkach.

Ja tam zimy nie lubię i cieszę się, że ubiegłoroczne topienie marzanny przyniosło tak doskonałe efekty. Wokół żadnego hu hu ha - widać: precz poszła zima zła. I dobrze! Styczeń zawsze powinien tak wyglądać.









Staroci czar...


Jest takie miejsce, gdzie przyspiesza puls kolekcjonerów. Na pozór... niepozorne. Gdy ktoś nie ma w sobie iskry łazika, poszukiwacza, odkrywcy - dla niego to tylko zwykle klamoty, niepotrzebne rupieci, sterta brudu i bałagan. Ten zaś, kto szuka "przedmiotów z duszą" będzie nasycony.
Targ staroci. Pełen rozmaitości i osobliwości. Dla jednych - składowisko gratów, dla zapaleńców z "innym spojrzeniem" - kryje moc niespodzianek, potrafi przyprawić o ciarki i olśnić.
Czasem myślę, że takie myszkowanie pośród setek przedmiotów, starannie doprawione pragnieniem wyłowienia jakiejś perełki, nosić w sobie może znamiona swoistego uzależnienia. Niektórzy nawet tak opisują ten stan: "kiedy przegrzebuję te rzeczy, w poszukiwaniu czegoś ciekawego, czuję się nieomal jak na haju". Faktycznie towarzyszy temu dziwny rodzaj ożywienia, ekscytacji, podniecenia. Zupełnie jak wędkarzom, którzy kręcą - z przejęciem - kołowrotkiem, pieszcząc w myślach nadzieję na niesamowity okaz czy myśliwym, wypatrującym spomiędzy liści zwierzynę łowną. Energetyczna mieszanka dotleniających hormonów: adrenalina pulsuje w żyłach, uderza do skroni, a endorfiny przesycają krew, rozlewając się błogością po organiźmie i częstując go doskonałym samopoczuciem.

Owo przekopywanie bazarkowych zakamarków jest jakby namiastką zapędów archeologicznych. Ma w sobie magiczną poświatę sztuki opowiadania o przeszłości. Te przedmioty noszą w sobie przecież bagaż jakiś doświadczeń - pięknych czy traumatycznych. Może ktoś je lubował, pieścił, dbał o nie, a potem odszedł, porzucił? Może cierpią stratę, odczuwają tęsknotę? A może osnuły się ulgą, bo były źle traktowane, zaniedbane, nie otrzymały należytego szacunku? Jedne czują się nieatrakcyjne, oblepione piętnem szarych myszek, chowają się gdzieś w cieniu okazalszych znajomych, inne ciągle puszą się, nadymają strojnością i niemo krzyczą, że to one godne są nowego domu. Każdy ma ukrytą w sobie zaletę: opasłe tomy nasycone są na wskroś elokwencją, przedmioty codziennego użytku aż puchną od cech użyteczności, opuszczone zabawki nie wyblakły jeszcze z iskier radości, tu piękno, tam tajemnica, wszędzie skarby nieprzebrane... Są i drobne rysy, jakieś niedociągnięcia - ale wewnętrzne piękno widzi się przecież sercem, a nie oczyma. Stragany rozepchane są egzaltacją, samotnością, ale i nadzieją: na odnalezienie przyjaciela, na zakotwiczenie w jakimś sercu, na bezpieczną przystań w ciepłym domostwie. Bo właściwie to może tak jest, że to nie człowiek wybiera sobie materialne artykuły, ale one wskazują na człowieczą dłoń?

Pchli targ jest terenem niesamowitych i przyjemnych odkryć, cieszących serce i radujących oczy; istna kopalnia niezwykłości. Zupełne przeciwieństwo sklepów, gdzie masowa produkcja wciska się pod powieki, nie mając w sobie nic z fantazji, ekstrawagancji i nieszablonowości. Tam, na bazarze, unosi się magiczna aura, otaczająca zarówno te zwyczajne i zaskakujące rzeczy, jak i rozochoconych, spowitych przejęciem kupujących. I ten stoicki spokój - siedzących wśród sprzętowej tandety i nieodkrytych jeszcze antyków - sprzedawców. Zjawiskowe. Odnaleźć tam można przedmioty użytkowe, perełki wygrzebane ze strychowego lamusa, muzyczne rarytasy, książki, których druk dawno został wstrzymany, olśniewającą biżuterię, oryginalne wyroby artystyczne z różnych kręgów kulturowych, bibeloty oraz nietuzinkowe gadżety, których przeznaczenie pozostaje zagadką. To niezwykła kompilacja nietrwałości materialnych dóbr z przeżyciami nieomal mistycznymi. Klasyczne sacrum i profanum.
















W Trzebnicy giełdy staroci odbywają się w czwartki, na placu targowym. 

1.01.2012

1 procent - czy wiesz już komu ofiarujesz?


Jak co roku o tej porze, zasiadam do komputera, by wysłać w eter kilka słów przypomnienia i zachęty do przekazywania potrzebującym swojego 1 procenta. Wydawać mogłoby się, że to tak niewiele. Dla niektórych jednak każdy 1% jest niezwykle cenny. Jego wartość mierzalna jest czyimś uśmiechem, spełnionym marzeniem, upragnioną rehabilitacją, niezbędnym sprzętem medycznym. Dla podatnika to "tylko 1 procent" - dla podopiecznych OPP to NADZIEJA; czyż można podarować im coś cenniejszego?

Ta szczypta dobroczynności nie kosztuje nas dużo: ledwie dobre chęci i moment na uzupełnienie odpowiednich rubryk. Rozdajemy coś, co i tak już nie należy do nas, a do Urzędu Skarbowego - nie kole więc, nie boli, nie powinno być żal. Szkoda zaprzepaścić taką szansę i nie podzielić się z innymi choć jednym procentem swego człowieczeństwa. Warto wziąć to pod uwagę, bowiem nasza jedna setna dla potrzebującego może stanowić kwestię istnienia. Nawet gdy pomyślisz, iż Twoja kwota do przekazania to zaledwie kropla w morzu potrzeb, rozważ fakt, że łącznie zebrane złotówki dać mogą całkiem pokaźną sumę.

Nie jesteś zdecydowany na co przekazać swój 1 procent? Informacje na ten temat bez problemu znaleźć można w mediach, internecie. Możesz wybrać działającą od lat, dużą i znaną organizację - to wydaje się być w miarę bezpieczne. Należy jednak pamiętać, że one - z reguły - mają też inne źródła pozyskiwania pieniędzy, np. sponsorów, tymczasem mniejsze instytucje, działające lokalnie, zwykle na nadmiar gotówki nie cierpią. Może więc to właśnie je warto wesprzeć? Wybór należy do podatnika.

Rozejrzyjcie się uważnie wokoło. Często wystarczy otworzyć szeroko oczy i serca, nadstawić ucha: tyleż dramatów wokół, tylu potrzebujących, tak wiele trosk, cierpienia, krzywdy, niedostatku. Tak dużo okazji do tego, by móc ofiarować innym coś od siebie. Te tragedie - niejednokrotnie - przytłumione są niemocą, szepczą cichutko, nie obnoszą się ze swoim nieszczęściem - dlatego w natłoku próśb o przekazanie daru łatwo je przeoczyć.


Jeszcze jedna, bardzo istotna, kwestia. Od lat jestem dla bliskich i znajomych takim "pogotowiem PITowym", pomagającym w zmaganiach z poszczególnymi rubrykami (albowiem - wbrew pozorom - to, co jest powszechnym obowiązkiem, bywa dla niektórych niejasne i skomplikowane). Propaguję zawzięcie akcję przekazywania jednego procenta, często jednak natrafiam na mur niewiedzy. Niby każdy słyszał o tym, że może oddać swój procent, wielu jednak sądzi, że będą na tym stratni. Tłumaczę wtedy uparcie: PODATNIK NA TYM NIE TRACI I NIC NIE RYZYKUJE. Myślę więc, że warto "ugryźć" tę szczytną akcję także z tej strony: uświadamiania społeczeństwa, że łatanie jednostkowych dramatów i wspieranie organizacji nie wiąże się z tym, że nam coś ubędzie. Absolutnie. Możemy się przy tym jedynie mentalnie wzbogacić, bowiem radość to ma do siebie, że gdy ją dzielimy, to ona się mnoży.


Czy wiesz już kogo wspomożesz swoim 1% przy okazji rozliczenia rocznego?
Mój procent będzie malutki, ale wierzę, że z wielu drobnych darów serca powstać może coś naprawdę dużego. W tym roku powędruje do równie malutkiego człowieczka, u którego zdiagnozowano wadę rozwojową ośrodkowego układu nerwowego i który nie widzi, zatem nigdy nie będzie mu dane rozkoszować się pracami mamy, która ma piękną, artystyczną duszę. Żywię nadzieję, że zebrana w ten sposób kwota pozwoli - choć po części - sfinansować drogie, specjalistyczne leczenie oraz niezbędną rehabilitację. 


Nie odmawiajcie tego innym - przekażcie swój 1 procent empatii.