Po raz pierwszy ujrzałam te portrety w pracowni pana Marka. Była w tym
jakaś niezwykłość, atmosfera wyjątkowości i spełnienie wszelkich oczekiwań.
Wywarło to na mnie niewymowne wrażenie. Całe to otoczenie: artystyczny chaos,
dziesiątki pędzli - w odpowiednich dłoniach potrafiących wyczarować cuda,
aromat malarskich pejzaży... niebanalne miejsce. Na pozór zaniedbane,
opuszczone, odrapane, a jednak będące kuźnią tylu idei, myśli, twórczych inicjatyw.
Kiedy przedstawiono mi te wizerunki, surowe jeszcze, nieoprawione,
nieskonfrontowane dotychczas z publicznym widzem, poczułam, jakoby dane mi było
poznać te postaci z całkiem innej strony. Dotąd zamieszkiwali przestrzenie
książek, szkolnych tablic, medialnych doniesień i ciekawostek, rozmaitych
opracowań, teraz natomiast jakby wyłonili się z cienia, tańcząc kolorami w rytm
fantazyjnego światła. To coś jakby zgłębianie tajników sztuki kulinarnej, kiedy
to kucharz - mistrz ceremonii, ze zwyczajnych składników stworzyć potrafi wonne
i rozkoszne dla podniebienia (arcy)dzieło, doprawiając je szczyptą finezji i
gustownie okraszając charyzmą. Tutaj artysta nie tylko pokazał ich, wielkich i
uznanych, takimi jakimi byli, jakimi chcemy ich widzieć, pamiętać, postrzegać,
ale także takimi, jakimi jawią się w jego odczuciach. W oczach ich jest blask
życia, namiętność, pasja, a we włosach tańczą skry barw. Także tło obrazów to
jakby jeszcze jeden poziom przeżywania. Nie jest tu jedynie martwym, głuchym,
nieruchomym i anemicznym podkładem, na którym budowany jest pierwszy plan -
tworzy natomiast samodzielną opowieść, swoistą przestrzeń w której pstre
kreski, plamy, faktury, tonacje, odcienie, koloryty, szepty światła i cieni
tworzą pole do eksploracji i wędrówek podświadomości szlakiem.
Leonardo da Vinci, Pablo Picasso, Albert Einstein, John Lennon, Jimi
Hendrix, Maria Skłodowska-Curie, Marilyn Monroe - obraz po obrazie spływały na
mnie feerie barw, drobiny liryki, smak artyzmu, realizm przeplatany perłami
abstrakcji, dźwięki znanych utworów muzycznych i wysublimowany urok prostoty.
Każda z prezentowanych osobowości zostawiła po sobie trwały ślad w pamięci
pokoleń, niejako zmieniła bieg rzeczywistości, ofiarowała światu coś
niepospolitego. Z przyjemnością kontentowałam - rozlany na płótnie - swawolny i
przekorny uśmiech Einsteina, pozwalałam świdrować swoje myśli wyrazistemu,
przenikliwemu, rzekłabym nawet nieco onirystycznemu spojrzeniu Picassa (swoją
drogą - wszyscy znamy nazwisko, dorobek, nie każdy kojarzy natomiast wizerunek
tegoż artysty, prawda?), z lubością rozpływałam się nad urokiem Marilyn,
spowitej żarem pożądania i będącej kwintesencją piękna. Pomysł na cykl
"wielcy i uznani" wydaje się być genialnym, lista może być bowiem
nieskończenie długa, właściwie otwarta i inspiracji nie powinno artyście
zabraknąć. Cieszy fakt, iż ta niekończąca się podróż w poszukiwaniu nowych
rozwiązań artystycznych rozpoczęła się tutaj, na ziemi trzebnickiej. A dokąd
zaprowadzi pana Gołębiewskiego? Oby jak najdalej, ku sukcesom, powszechnemu
uznaniu i światowej sławie. Tego z całego serca mu życzę.
Sztuka jest Sztuką przez duże "S" wtedy, kiedy nie tylko
przedstawia, prezentuje, ukazuje, ale i zachęca do sięgnięcia dalej, głębiej,
motywuje do działania wielowarstwowo, wielotorowo i na różnorodnych poziomach.
Wierzę, iż poczynania naszego lokalnego artysty, mistrza pędzla i człowieka nie
tylko bardzo utalentowanego, ale i niezwykle skromnego, pana Marka
Gołębiewskiego - dostarczą Odbiorcom zarówno wiele przyjemnych doznań, radości,
jak i staną się bodźcem do poszukiwań w sobie samym "iskry bożej".
Nie jest dobrze zawierzać przekonaniom, że geniusz i rozmaite uzdolnienia to
jedynie domena intelektualno-artystycznej elity - ciężka praca przynieść może
każdemu z nas naprawdę nieocenione i zaskakujące efekty...
Polecam wystawę tych interesujących prac z zakresu malarstwa
sztalugowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz