- Gdzież mógł podziać się ten klucz? Jak święty mógł go
zgubić? A może został mu skradziony? – członkowie rodziny zastanawiali się
gorączkowo, jeden przez drugiego.
Teraz jednak pora wypocząć. Zagadka będzie musiała poczekać.
- Mamusiu, ależ to nie przystoi, by św. Piotr paradował na
trzebnickim herbie z jednym jeno kluczem!
- No synku, jakoś będzie musiał to udźwignąć i poradzić
sobie. My musimy zjeść kolację i położyć się już spać, inaczej nie będziemy
mieli siły, by mu pomóc.
Padło przeciągłe - Nooo doooobra – kryjące w sobie wiele
niezadowolenia i żalu.
Cóż, mama to taki zawód, w którym przyjemności przeplatają
się z koniecznością dopilnowania dyscypliny.
Rankiem wyszliśmy na spacer. Wczorajsze przygody zdawały się
już być tylko mglistym snem, ale pamiątki znalezione na Ramowej Górze
świadczyły o czymś zupełnie innym. Pragnęliśmy rozwikłać sekret zaginionego
klucza, ale nie bardzo wiedzieliśmy, jak się do tego zabrać. Postanowiliśmy
więc – na początek – mieć szeroko otwarte oczy i uszy. Podczas przechadzki
spostrzegliśmy, iż w szyldzie „Hotelu Trzebnica” brakuje literki „R”. Dotąd nie
zauważaliśmy tego braku – może po prostu byliśmy mało spostrzegawczy? Na żaden
inny trop nie natrafiliśmy… I tak upłynął nam dzień, ten, kolejny, i jeszcze
następne. Spowite mrozem i śnieżnym płaszczem Królowej Zimy.
W ciągu kilku tygodni udało nam się zgromadzić jeszcze kilka
literek, które pieczołowicie zapisywaliśmy, sądząc, że mogą stać się poszlakami
w tej niezwykle tajemniczej sprawie. I tak w „P_nkcie Informacji Turystycznej”
widniała luka po literce „U”. W „__pitalu im. św. Jadwigi Śląskiej” pustką
świeciły dwa pierwsze znaki, czyli wyparowała głoska „SZ”. Najbardziej jednak
zaskoczyło nas spustoszenie, kiedy wędrowaliśmy niespiesznie malowniczymi
okolicami trzebnickich stawów…
- Mamo, prędko! Spójrz na szyld aquaparku!
Źle się tu działo. __Z_B_ICKI P_R_ WODN_ „ZDRÓJ” – głosił
napis na ścianie.
- Dobra, chłopcy. Ma ktoś notesik? Musimy to czym prędzej
zapisać: „T-R-E-N-A-K-Y”. Ciągle jednak nic nam to nie mówiło.
Dobrze, usiądźmy i spokojnie podsumujmy, co mamy.
- „R-U-S-Z-T-R-E-N-A-K-Y” Rusztrenaky? Co to może oznaczać?
A może jeszcze ciągle czegoś nam brakuje, może coś przeoczyliśmy? Pomyślmy…
- A gdyby tak poprzestawiać literki? – zaproponował
nieśmiało Igor.
- Spróbujmy, może to faktycznie anagram, którego rozwiązanie
wskaże nam coś istotnego.
-„ Rynek” oraz… ! – zakrzyknął triumfalnie Igor,
- „… Ratusz!” – dokończył niezawodny Borys.
Brawo, chłopaki! Mama nie kryła zadowolenia i dumy. Tylko…
co dalej?
Ale to „dalej” to już kolejnego dnia… dzisiaj znowu nadeszła
pora na sen. Rankiem myśli są zdecydowanie świeższe i zwinniejsze.
- Dooobrze – tym razem obyło się bez grymasów.
Noc przyniosła niespodziankę.
Kiedy mama z Igorem w najlepsze przewracali się na drugi bok,
Borysek, który jest przysłowiowym „rannym ptaszkiem” zerwał się na równie nogi
i zaczął poszturchiwać współmieszkańców.
- Wstawajcie, szybciutko, już ranek. Trzeba zbierać się do
pracy. Śnił mi się SuperKot, wszystko mi wyjaśnił.
- Synku, błagam, połóż się,
jeszcze wczesna godzina… To był tylko sen – mama (tradycyjnie)próbowała
wynegocjować jeszcze kilka minut słodkiej drzemki.
- Mamo, ja już wszystko wiem! SuperKot mi podpowiedział!
- Synku, śpiiiiij… Jaki SuperKot?
- No wiesz, ta nowa maskotka Trzebnicy…
Zdjęcie pochodzi ze strony trzebnickiego Urzędu Miejskiego: | Super Kot z Trzebnicy |
Mama zerwał się na równe nogi. Dobrze; zjedzmy śniadanko,
wymyjmy się, ubierzmy i wszystko nam, Borysie, opowiesz.
Nie będę tutaj zdradzała sekretów sennych. Napiszę jedynie,
że poszliśmy w okolice Ratusza. Rozglądaliśmy się na wszystkie strony, ażeby
coś istotnego nie uszło naszej uwadze. Tuż przy schodach chłopcy ujrzeli
błyszczący drobiazg. Schylili się i okazało się, że to… zaginiony klucz z
herbu, tylko w pomniejszeniu. Pchnęliśmy masywne, drewniane drzwi i weszliśmy
do środka. Byliśmy tu wielokrotnie, zwiedzając cuda Muzeum Regionalnego. Tym
razem jednak coś innego nas zafrapowało. Jakiś dziwny blask: jaśniał,
promieniał, pulsował świetlistą mocą. Z owego światła poczęły zarysowywać się
kształty, początkowo niewyraźne, w końcu coraz bardziej sprecyzowane. Po chwili
widzieliśmy już dokładnie migocące drzwi. Skrząca się złociście ręka wskazała
nam, byśmy przekręcili klucz w zamku. Ten sam klucz, który znaleźliśmy kilka
minut temu; ten sam, którego poszukiwaliśmy od tygodni. Małe, ciche zgrzytnięcie
i znaleźliśmy się w pięknej komnacie. Było w niej bardzo jasno, początkowo
mrużyć musieliśmy oczy, za moment jednak nasz wzrok przywykł do rozjarzonego
krajobrazu. To, co zobaczyliśmy w środku wymyka się wszelkim logicznym
rozumowaniom. Zakotłowało się, gwar niesłychany. Postacie, dziesiątki postaci.
Jakby nie z tej epoki. Szare. Kolorowe. Rewia mody z przestrzeni ostatnich
stuleci.
Nagle na czoło pochodu wysunęła się czarująca kobieta.
Roztaczała wokół niezwykłą aurę. Pachniała fiołkową wonią. Była tak urocza, że
trudno to nawet opisać: we włosy wplecione miała barwne kwiaty, szykowna suknia
opleciona była najróżniejszymi odcieniami zieleni i bił od niej niezwykły blask
oraz ciepło. Przy kimś takim budzić można się do życia. Ktoś taki z pewnością
może zauroczyć. Kiedy przemówiła, głos jej rozbrzmiał tysiącem ptasich treli,
szeptem delikatnego wietrzyka i melodią młodych listków, rozedrganych i
płochych.
- Jestem Wiosna. Dziękuję, że mnie uwolniliście. Nie wiem
jakim cudem znalazłam się tutaj, ale pewne jest to, że utknęłam na dobre. Tam,
na zewnątrz pewnie już się niepokoją, dlaczego tak długo zwlekam z przybyciem.
Nie mogę tracić ani chwili. Odwdzięczę się wam, dziękuję! Do zobaczenia! – i
odeszła.
Później, po kolei, wypływać zaczęły inne postaci. Napisałam
„wypływać”, albowiem czyniły to z gracją i nieomal nie dotykając stopami ziemi.
- Mamo, oni wyglądają jak… jak duchy – szepnął Igor – Kiedy
będziesz opisywała tę historię, koniecznie dodaj, że to dobre duchy, aby dzieci
czytające bajeczkę nie wystraszyły się. Bo wiesz… niektóre dzieci boją się,
myśląc, że duchy są tylko złe, groźne i straszą, a przecież ci ludzie… uśmiechają
się, mają dobre zamiary, są pokojowo usposobieni.
To prawda. Wokół nas – na fali obecnego czasu – dryfowały
przeróżne postaci. W strojach średniowiecznych, w żołnierskich mundurach,
habitach, a nawet z wielkimi pacyfkami
na szyjach - „dzieci-kwiaty”. Pomyślałam sobie, że być może każdego dnia oni
mijają nas na ulicach naszego ukochanego miasteczka, tylko nie każdemu dane
jest zobaczyć ich? Może ów klucz otworzył nasze serca i umysły?
Nagle obok nas, nie wiadomo kiedy i jak, znalazła się
Dobromiła (kto nie ominął drugiej części Kociogórskich bajań wie o kim mowa).
- Poznajcie moich rodziców, mama Ludomiła i tato, Bolesław.
- Bardzo nam miło, jesteśmy zaszczyceni – skłoniliśmy się, z
lekkim onieśmieleniem.
- Dziękujemy wam. Tylko nie mówcie, że nie ma za co –
przemówił tato naszej przyjaciółki z przeszłości – i pędźcie tam, bo ktoś na
was czeka.
Odwróciliśmy się we wskazanym kierunku. Rozpoznałam. Wujek
Józek i ciocia Kazia. Zmarli oboje, niespodzianie, jedno za drugim, wtedy, gdy
chłopcy rozkoszowali się beztroską życia prenatalnego. Jakby zwolnili
dobrowolnie dwa miejsca w rodzinie.
- No, w końcu was poznaliśmy. Dużo o was słyszeliśmy,
dzielne z was chłopaki! – przygarnęli do piersi zdezorientowanych bliźniaków.
Co było dalej – dla Was, Drodzy Czytelnicy, nie jest
istotne. Takie tam rodzinne sprawy: łzy szczęścia, pytania, wspomnienia,
obietnice… Usłyszeć za to pewnie chcielibyście o tym, co znaleźliśmy później.
Otóż kiedy w 1869 r. otwarto murowany Ratusz, w jednej ze ścian obiektu
umieszczono kamień węgielny. Do skrzyni włożono wówczas m. in. ówczesne
dokumenty, gazety i pieniądze. Do tej pory sądzono, że wszystko to przepadło, podczas
pożaru w 1945 r. A teraz my to odnajdujemy, wyobrażacie sobie? Kluczem było -
po prostu - odkrycie sekretnej komnaty. Czy to nie proste i logiczne? Dla
dzieci – na pewno.
- Dziękuję ci, SuperKocie – szepnął pod nosem rozanielony, rozmarzony
Borysek.
I wtedy wszyscy TO usłyszeliśmy…
- Mrrrrrraaaaauuuu. Nie ma za co. Zerknijcie też do herbu
Trzebnicy z 1321 r. Zobaczycie, że tam św. Piotr trzyma jedynie jeden klucz. To
też miała być podpowiedź, ale jej nie rozszyfrowaliście. Historia was wzywała.
Chciała pokazać, że wszystko co jest dzisiaj, cały potencjał, który drzemie w
czymkolwiek - nie wziął się znikąd. Ma swoje korzenie. I od tych korzeni nigdy
nie należy się odcinać. Dzięki nim jesteśmy kim jesteśmy, zmierzamy dokąd
zmierzamy… Ale już nie przynudzam. Czuwajcie, Kociogórzanie, bo nigdy nie
wiadomo co przyniesie jutro!
Zdjęcie pochodzi ze strony Towarzystwa Miłośników Ziemi Trzebnickiej i przedstawia herb Trzebnicy z 1321 r. |
Nie ujrzeliśmy go nawet. Próbowaliśmy jeszcze nawiązać
kontakt głosowy, ale daremnie.
Nagle, w korytarzu Ratusza, zjawił się kustosz Muzeum
Regionalnego, pan Zbigniew, artysta plastyk, grafik, twórca ekslibrisów.
- No, co tak stoicie, jakbyście duchy zobaczyli? – zagadnął
do nas pogodnie.
- A Pan też je widział? – zapytaliśmy z nadzieją w głosie.
- One zawsze nam towarzyszą. Cóż w tym dziwnego? –
odpowiedzią odpowiedział na nasze pytanie. Zmieszaliśmy się. Właściwie… prawda.
- No, zbierajcie się już, zamykam – dodał.
- Do widzenia!
- Do widzenia. Tylko nie zapomnijcie oddać Piotrowi jego
klucza – rzekł pan Zbyszek i mrugnął do nas okiem.
Miłośników słowa pisanego, rozlanego na pachnącym, gazetowym papierze, zapraszam do zakupu Kuriera Trzebnickiego (nr 42).
OdpowiedzUsuńBajka została wcześniej również przedrukowana w NOWEJ Gazecie Trzebnickiej.