14.04.2013

Kociogórskie bajania III. Klucz.



- Gdzież mógł podziać się ten klucz? Jak święty mógł go zgubić? A może został mu skradziony? – członkowie rodziny zastanawiali się gorączkowo, jeden przez drugiego.

Teraz jednak pora wypocząć. Zagadka będzie musiała poczekać.

- Mamusiu, ależ to nie przystoi, by św. Piotr paradował na trzebnickim herbie z jednym jeno kluczem!
- No synku, jakoś będzie musiał to udźwignąć i poradzić sobie. My musimy zjeść kolację i położyć się już spać, inaczej nie będziemy mieli siły, by mu pomóc.
Padło przeciągłe - Nooo doooobra – kryjące w sobie wiele niezadowolenia i żalu.
Cóż, mama to taki zawód, w którym przyjemności przeplatają się z koniecznością dopilnowania dyscypliny.

Rankiem wyszliśmy na spacer. Wczorajsze przygody zdawały się już być tylko mglistym snem, ale pamiątki znalezione na Ramowej Górze świadczyły o czymś zupełnie innym. Pragnęliśmy rozwikłać sekret zaginionego klucza, ale nie bardzo wiedzieliśmy, jak się do tego zabrać. Postanowiliśmy więc – na początek – mieć szeroko otwarte oczy i uszy. Podczas przechadzki spostrzegliśmy, iż w szyldzie „Hotelu Trzebnica” brakuje literki „R”. Dotąd nie zauważaliśmy tego braku – może po prostu byliśmy mało spostrzegawczy? Na żaden inny trop nie natrafiliśmy… I tak upłynął nam dzień, ten, kolejny, i jeszcze następne. Spowite mrozem i śnieżnym płaszczem Królowej Zimy.

W ciągu kilku tygodni udało nam się zgromadzić jeszcze kilka literek, które pieczołowicie zapisywaliśmy, sądząc, że mogą stać się poszlakami w tej niezwykle tajemniczej sprawie. I tak w „P_nkcie Informacji Turystycznej” widniała luka po literce „U”. W „__pitalu im. św. Jadwigi Śląskiej” pustką świeciły dwa pierwsze znaki, czyli wyparowała głoska „SZ”. Najbardziej jednak zaskoczyło nas spustoszenie, kiedy wędrowaliśmy niespiesznie malowniczymi okolicami trzebnickich stawów…


- Mamo, prędko! Spójrz na szyld aquaparku!
Źle się tu działo. __Z_B_ICKI P_R_ WODN_ „ZDRÓJ” – głosił napis na ścianie.
- Dobra, chłopcy. Ma ktoś notesik? Musimy to czym prędzej zapisać: „T-R-E-N-A-K-Y”. Ciągle jednak nic nam to nie mówiło.
Dobrze, usiądźmy i spokojnie podsumujmy, co mamy.
- „R-U-S-Z-T-R-E-N-A-K-Y” Rusztrenaky? Co to może oznaczać? A może jeszcze ciągle czegoś nam brakuje, może coś przeoczyliśmy? Pomyślmy…
- A gdyby tak poprzestawiać literki? – zaproponował nieśmiało Igor.
- Spróbujmy, może to faktycznie anagram, którego rozwiązanie wskaże nam coś istotnego.
-„ Rynek” oraz… ! – zakrzyknął triumfalnie Igor,
- „… Ratusz!” – dokończył niezawodny Borys.
Brawo, chłopaki! Mama nie kryła zadowolenia i dumy. Tylko… co dalej?

Ale to „dalej” to już kolejnego dnia… dzisiaj znowu nadeszła pora na sen. Rankiem myśli są zdecydowanie świeższe i zwinniejsze.
- Dooobrze – tym razem obyło się bez grymasów.

Noc przyniosła niespodziankę.
Kiedy mama z Igorem w najlepsze przewracali się na drugi bok, Borysek, który jest przysłowiowym „rannym ptaszkiem” zerwał się na równie nogi i zaczął poszturchiwać współmieszkańców.
- Wstawajcie, szybciutko, już ranek. Trzeba zbierać się do pracy. Śnił mi się SuperKot, wszystko mi wyjaśnił.
- Synku, błagam, połóż się,  jeszcze wczesna godzina… To był tylko sen – mama (tradycyjnie)próbowała wynegocjować jeszcze kilka minut słodkiej drzemki.
- Mamo, ja już wszystko wiem! SuperKot mi podpowiedział!
- Synku, śpiiiiij… Jaki SuperKot?
- No wiesz, ta nowa maskotka Trzebnicy…
Zdjęcie pochodzi ze strony trzebnickiego Urzędu Miejskiego: Super Kot z Trzebnicy
Mama zerwał się na równe nogi. Dobrze; zjedzmy śniadanko, wymyjmy się, ubierzmy i wszystko nam, Borysie, opowiesz.

Nie będę tutaj zdradzała sekretów sennych. Napiszę jedynie, że poszliśmy w okolice Ratusza. Rozglądaliśmy się na wszystkie strony, ażeby coś istotnego nie uszło naszej uwadze. Tuż przy schodach chłopcy ujrzeli błyszczący drobiazg. Schylili się i okazało się, że to… zaginiony klucz z herbu, tylko w pomniejszeniu. Pchnęliśmy masywne, drewniane drzwi i weszliśmy do środka. Byliśmy tu wielokrotnie, zwiedzając cuda Muzeum Regionalnego. Tym razem jednak coś innego nas zafrapowało. Jakiś dziwny blask: jaśniał, promieniał, pulsował świetlistą mocą. Z owego światła poczęły zarysowywać się kształty, początkowo niewyraźne, w końcu coraz bardziej sprecyzowane. Po chwili widzieliśmy już dokładnie migocące drzwi. Skrząca się złociście ręka wskazała nam, byśmy przekręcili klucz w zamku. Ten sam klucz, który znaleźliśmy kilka minut temu; ten sam, którego poszukiwaliśmy od tygodni. Małe, ciche zgrzytnięcie i znaleźliśmy się w pięknej komnacie. Było w niej bardzo jasno, początkowo mrużyć musieliśmy oczy, za moment jednak nasz wzrok przywykł do rozjarzonego krajobrazu. To, co zobaczyliśmy w środku wymyka się wszelkim logicznym rozumowaniom. Zakotłowało się, gwar niesłychany. Postacie, dziesiątki postaci. Jakby nie z tej epoki. Szare. Kolorowe. Rewia mody z przestrzeni ostatnich stuleci.

Nagle na czoło pochodu wysunęła się czarująca kobieta. Roztaczała wokół niezwykłą aurę. Pachniała fiołkową wonią. Była tak urocza, że trudno to nawet opisać: we włosy wplecione miała barwne kwiaty, szykowna suknia opleciona była najróżniejszymi odcieniami zieleni i bił od niej niezwykły blask oraz ciepło. Przy kimś takim budzić można się do życia. Ktoś taki z pewnością może zauroczyć. Kiedy przemówiła, głos jej rozbrzmiał tysiącem ptasich treli, szeptem delikatnego wietrzyka i melodią młodych listków, rozedrganych i płochych.

- Jestem Wiosna. Dziękuję, że mnie uwolniliście. Nie wiem jakim cudem znalazłam się tutaj, ale pewne jest to, że utknęłam na dobre. Tam, na zewnątrz pewnie już się niepokoją, dlaczego tak długo zwlekam z przybyciem. Nie mogę tracić ani chwili. Odwdzięczę się wam, dziękuję! Do zobaczenia! – i odeszła.

Później, po kolei, wypływać zaczęły inne postaci. Napisałam „wypływać”, albowiem czyniły to z gracją i nieomal nie dotykając stopami ziemi.
- Mamo, oni wyglądają jak… jak duchy – szepnął Igor – Kiedy będziesz opisywała tę historię, koniecznie dodaj, że to dobre duchy, aby dzieci czytające bajeczkę nie wystraszyły się. Bo wiesz… niektóre dzieci boją się, myśląc, że duchy są tylko złe, groźne i straszą, a przecież ci ludzie… uśmiechają się, mają dobre zamiary, są pokojowo usposobieni.

To prawda. Wokół nas – na fali obecnego czasu – dryfowały przeróżne postaci. W strojach średniowiecznych, w żołnierskich mundurach, habitach,  a nawet z wielkimi pacyfkami na szyjach - „dzieci-kwiaty”. Pomyślałam sobie, że być może każdego dnia oni mijają nas na ulicach naszego ukochanego miasteczka, tylko nie każdemu dane jest zobaczyć ich? Może ów klucz otworzył nasze serca i umysły?

Nagle obok nas, nie wiadomo kiedy i jak, znalazła się Dobromiła (kto nie ominął drugiej części Kociogórskich bajań wie o kim mowa).
- Poznajcie moich rodziców, mama Ludomiła i tato, Bolesław.
- Bardzo nam miło, jesteśmy zaszczyceni – skłoniliśmy się, z lekkim onieśmieleniem.
- Dziękujemy wam. Tylko nie mówcie, że nie ma za co – przemówił tato naszej przyjaciółki z przeszłości – i pędźcie tam, bo ktoś na was czeka.

Odwróciliśmy się we wskazanym kierunku. Rozpoznałam. Wujek Józek i ciocia Kazia. Zmarli oboje, niespodzianie, jedno za drugim, wtedy, gdy chłopcy rozkoszowali się beztroską życia prenatalnego. Jakby zwolnili dobrowolnie dwa miejsca w rodzinie.
- No, w końcu was poznaliśmy. Dużo o was słyszeliśmy, dzielne z was chłopaki! – przygarnęli do piersi zdezorientowanych bliźniaków.

Co było dalej – dla Was, Drodzy Czytelnicy, nie jest istotne. Takie tam rodzinne sprawy: łzy szczęścia, pytania, wspomnienia, obietnice… Usłyszeć za to pewnie chcielibyście o tym, co znaleźliśmy później. Otóż kiedy w 1869 r. otwarto murowany Ratusz, w jednej ze ścian obiektu umieszczono kamień węgielny. Do skrzyni włożono wówczas m. in. ówczesne dokumenty, gazety i pieniądze. Do tej pory sądzono, że wszystko to przepadło, podczas pożaru w 1945 r. A teraz my to odnajdujemy, wyobrażacie sobie? Kluczem było - po prostu - odkrycie sekretnej komnaty. Czy to nie proste i logiczne? Dla dzieci – na pewno.

- Dziękuję ci, SuperKocie  – szepnął pod nosem rozanielony, rozmarzony Borysek.
I wtedy wszyscy TO usłyszeliśmy…
- Mrrrrrraaaaauuuu. Nie ma za co. Zerknijcie też do herbu Trzebnicy z 1321 r. Zobaczycie, że tam św. Piotr trzyma jedynie jeden klucz. To też miała być podpowiedź, ale jej nie rozszyfrowaliście. Historia was wzywała. Chciała pokazać, że wszystko co jest dzisiaj, cały potencjał, który drzemie w czymkolwiek - nie wziął się znikąd. Ma swoje korzenie. I od tych korzeni nigdy nie należy się odcinać. Dzięki nim jesteśmy kim jesteśmy, zmierzamy dokąd zmierzamy… Ale już nie przynudzam. Czuwajcie, Kociogórzanie, bo nigdy nie wiadomo co przyniesie jutro!
Zdjęcie pochodzi ze strony Towarzystwa Miłośników Ziemi Trzebnickiej i przedstawia herb Trzebnicy z  1321 r.
Nie ujrzeliśmy go nawet. Próbowaliśmy jeszcze nawiązać kontakt głosowy, ale daremnie.

Nagle, w korytarzu Ratusza, zjawił się kustosz Muzeum Regionalnego, pan Zbigniew, artysta plastyk, grafik, twórca ekslibrisów.
- No, co tak stoicie, jakbyście duchy zobaczyli? – zagadnął do nas pogodnie.
- A Pan też je widział? – zapytaliśmy z nadzieją w głosie.
- One zawsze nam towarzyszą. Cóż w tym dziwnego? – odpowiedzią odpowiedział na nasze pytanie. Zmieszaliśmy się. Właściwie… prawda.
- No, zbierajcie się już, zamykam – dodał.
- Do widzenia!
- Do widzenia. Tylko nie zapomnijcie oddać Piotrowi jego klucza – rzekł pan Zbyszek i mrugnął do nas okiem.

1 komentarz:

  1. Miłośników słowa pisanego, rozlanego na pachnącym, gazetowym papierze, zapraszam do zakupu Kuriera Trzebnickiego (nr 42).

    Bajka została wcześniej również przedrukowana w NOWEJ Gazecie Trzebnickiej.

    OdpowiedzUsuń