7.11.2012

Zwycięzcą 4. edycji MBTM - Tomek "Kowal" Kowalski z Marcinowa


Tamtego wieczora kciuki nie miały łatwo. W niektórych domach kurczowo je zaciskano, w innych zapalczywie wystukiwano nimi „5”. Owe piątki krążyły w eterze, niczym adrenalina w żyłach i stepowały – taki dziki taniec zwycięstwa…


Spisali się na piątkę. Wszyscy. Kowal, który konsekwentnie zmierzał ku finałowej euforii, jego rodzina z rozpalonymi pochodniami niesłabnącej wiary, kibice z motywującymi transparentami, widzowie przed szklanym bożkiem, fejsbukowicze… Nawet telefony, które sprostać musiały galopującej lawinie pragnień i dobrych życzeń. Nawet te kciuki zaprzęgnięte do wyścigu o liczbę głosów.

Mawiają, że „kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu.” Może troszkę wyświechtane już to słowa, ale ja mocno w to wierzę. Wierzę, że i tym razem tak było. Kaskada marzeń wystrzeliła pod same nieboskłony i zakrzepła Spełnieniem.

Tomek wiedział co czyni, wiedział czego chce. Może intuicyjnie, ale bardziej prawdopodobne, że z rozmysłem wybierał piosenki, które czystą i jasną drogą, bez wybojów i zakrętów – harmonijnie - wiodły go na szczyt.


Rozpoczął Modlitwą, spowiadając się ze słabości i niewiary, i choć sam prosił o to, by kamieniem być, nikt nie podniósł kamienia i nie rzucił. Trafił tym w samo sedno, zjednując sobie tych, którzy serc z kamienia nie mieli i „pozwolili mu spróbować jeszcze raz.” Dzięki temu znalazł się w półfinale.


Następnie ten skromny i niezwykle pokorny człowiek wyznał, że chciałby jedynie „jednego serca, tak mało, tak mało…”, obawiając się, że żąda za wiele. Jak się jednak okazało – to nie były wygórowane pragnienia. Popłynęły w jego stronę serca. Tysiące serc. Tak to już bywa, że kiedy nie oczekujemy zbyt dużo, los potrafi nas mile zaskoczyć i wysypać na naszą głowę konfetti obfitości.


Zaczęła się gorączka emocji. Nie można już było „mocą żadną wykrzyczanych cofnąć słów”. I choć wahał się, „czy w milczeniu białych haniebnych flag zejść z barykady, czy podobnym być do skały”, ostatecznie postanowił kroczyć w kierunku, który majaczył mu za horyzontem marzeń i pod powieką pragnień. „Bawił się chwilą”, „niepokonany trwał w korowodzie zmysłów”, ”lśnił jak diament” – bo to jeszcze nie pora, by schodzić ze sceny. On pąkiem jest, który dopiero na niej rozkwitnie. „Zagadką, której nikt nie zdąży zgadnąć nim minie czas”. Ognia w nim tak dużo, jak w rozżarzonym piekle. A ocean jego snów nie do zmierzenia byle łyżeczką. Los, który mu pisany jest – to widoczny kleks na białej kartce codzienności. Trudno go nie dostrzec.

Na koniec znów pomodlił się kultowymi strofami arcydzieła zespołu Dżem. Przejmująco śpiewał: „Chciałbym zobaczyć co dzieje się w mych snach…” Modlitwa została wysłuchana. Wypełnił Własną Legendę. A właściwie: nadal wypełnia ją - nadzieniem swoich pomysłów i planów.

Życzę, by z zapałem, energią i niesłabnącym entuzjazmem kuł żelazo póki gorące. Nie mogę doczekać się już owoców tej pracy.

Ostatni mój artykuł splamiony był jadem goryczy. Potknęłam się o jesienne nastroje i wylałam kapkę z tej czary. Może niepotrzebnie, może ciut za ostro. W końcu po to było „to wszystko”… To dzięki słuchaczom Tomek zaszedł tak daleko – zawędrował na bezkresny, urokliwy szczyt, z którego rozciągają się malownicze widoki. Piękne perspektywy. Przepraszam, jeśli ktoś poczuł się urażony.


W dalszym ciągu jednak kołacze we mnie niezrozumienie: dlaczego musiał jechać aż do Warszawy, by zostać dostrzeżonym na własnym podwórzu?

To był krok wymagający wiele odwagi. Stawiając go - nie miał pewności po jakim gruncie będzie stąpał. Czasem można ugrzęznąć w błocie niezrozumienia. Na szczęście ubrał siedmiomilowe buty i zaszedł poza ignorancję. Wiedziałam, że „na drodze za zakrętem spotka go przeznaczenie.” Brawa za wytrwałość!




4 komentarze:

  1. Gratulacje wplecione również w wieniec życzeń od Starostwa Powiatowego (http://powiat.trzebnica.pl/index.php/news/view/462):

    "Ależ były emocje! A teraz, „gdy one już opadły, jak po wielkiej bitwie kurz…” - serdecznie gratulujemy Tomkowi sukcesu. Śpiewał sercem, pokazał kawał głosu, zaprezentował wiele wartości, także nasze lokalne bogactwo – Muzeum Ludowe. Przyniósł zaszczyt ziemi trzebnickiej.
    Kowalski. Nie jakiś tam statystyczny Kowalski, ale „nasz”, Tomasz Kowalski, syn Mariana. Niepokonany. „Wśród tandety lśniąc jak diament”.
    Jak sam mówił, poszedł do programu Must Be The Music Tylko Muzyka nie bez obaw. Z pokorą i duszą na ramieniu. Modlił się śpiewająco – i wymodlił sobie łaskę Spełnienia, tym samym udowadniając wszystkim wokół, że wiara, konsekwencja w dążeniu do celu, samozaparcie, ciężka praca i wsparcie bliskich - lub po prostu życzliwych - osób to potężny klucz do wrót sukcesu.

    Przyłączamy się do korowodu serdeczności, życząc by ten wiatr złapany w żagle pomógł mu dryfować pogodną falą aż ku lagunie szczęśliwości. Tam, gdzie muzyczne sztormy pieszczotliwie łechcą zmysły. Gdzie Spełnienie smakuje jak nektar i ambrozja. Gdzie marzenia rozmienia się na czyny. Może to tuż za rogiem?"

    OdpowiedzUsuń
  2. Miłośników słowa pisanego, rozlanego na pachnącym, gazetowym papierze, zapraszam do zakupu Kuriera Trzebnickiego (nr 29).

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle napisane przepięknie, magicznie i od serca:) W imieniu swoim, rodziny i chłopaków z FBB dziękuję Ci za te słowa. Mam wrażenie, jakbyś pisała o kimś zupełnie innym, że nie należą mi się te wszystkie komplementy. Jeszcze raz serdecznie dziękuję i polecam się na przyszłość:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ehh, żadne komplementy - fakty jeno :)
      Również dziękuję - i wzajemnie...

      Usuń