26.10.2012

Kowal własnego losu...

Na początek: wybaczcie, coś pomieszało mi się z czcionkami i - choć źle to wygląda - nie mogę tego okiełznać...


No i odbył się. Koncert FBB w Trzebnicy. Właściwie wszystko
pięknie, idealnie – czemu więc kleją się do mnie smutne refleksje? Może to aura za oknem?

O zespole napisałam już wszystko, co chciałam. Był artykuł Fama Blues Band - (dla mnie) gwiazda na trzebnickim firmamencie Euro 2012” oraz propaganda w tekście „Głosujmy na Kowala!”. Nie będę więc powtarzała superlatyw i lukrowała o walorach i przymiotach poszczególnych członków zespołu.

Pomimo swojej wyjątkowości band dotąd nieczęsto koncertował w naszym powiecie. A przecież kilka latek już istnieje. Zdobywał laury poza granicami ziemi trzebnickiej. Tutaj mówiło się o nim raczej w hermetycznych kręgach. Do czasu aż... Ale po kolei...

Pamiętam jak zwiedzałam z dziatwą Muzeum Ludowe w Marcinowie. Był rok 2009. Bardzo przyjemnie rozmawiało mi się z mamą wokalisty FBB, a jednocześnie współwłaścicielką skansenu. Nigdy nie zapomnę rozanielenia i dumy, którą promieniała pani Aleksandra, opowiadając o sukcesie chłopaków na Przeglądzie Zespołów Bluesowych w Bolesławcu. Piękne – mieć takie wsparcie w najbliższych i wiarę w to, że nasze starania mają jakiś sens. Bez zbędnych, małomiasteczkowych kompleksów.


Jak widać – upór, wytrwałość, konsekwencja i ciężka praca przyniosły efekty. Wspaniale. Nie będę pisała o tym, że sala wypełniona była po brzegi, wykonawcy obsypywani gromkim aplauzem publiczności, wszystko brzmiało jak należy, no i W KOŃCU zostali należycie docenieni. Obok grona stałych fanów (należałoby powtórzyć za zespołem: „z Mokiem na czele”), zyskali nowych odbiorców. Wyśmienicie.

Nie wiem więc ki diabeł mnie kusi, by w tej całej euforii i ferworze zamieszać ziarnem goryczy. Bo jakoś tak nieswojo mi na myśl, że - podług ludzi - to telewizja decyduje co dobre jest, co złe. Że bez odbioru sygnałów "tiwi" nie każdy skusił się na poznanie wcześniej tego, co przecież FBB już dawno miała do powiedzenia. Czasami odnoszę wrażenie, iż „lunatycy otaczają mnie”, lecą jak ćmy do światła jupiterów, dają sobą sterować i wpychać sobie do oczu, uszu, ust i dłoni to, co ktoś po tej decydującej stronie mediów uzna za „wartościowe”. A wystarczy odrobinę chęci i samodzielności w wyborze tego, co godne konsumpcji, czym warto delektować się, a na co szkoda zmysłów. Papierowe menu nie zawsze naprowadzi nas na najwykwintniejszy smak – dopiero próbując potrawy dowiemy się, czy pozostawi w nas radość spełnienia.

Zresztą – koniec czepialstwa. Różnymi drogami dochodzimy do celu. Najważniejsze, by go osiągnąć. Zatem: do pracy – rodacy. Już 4 listopada, o 20.00,  Tomasz zaśpiewa dla nas w szklanym pudle, na Polsacie, i będzie potrzebował naszego smsowego wsparcia. Nie szczędźmy kciuków!




















1 komentarz:

  1. Miłośników słowa pisanego, rozlanego na pachnącym, gazetowym papierze, zapraszam do zakupu Kuriera Trzebnickiego (nr 28).

    OdpowiedzUsuń