„Masz bogate życie wewnętrzne...” – jakże innego znaczenia nabierają te słowa, w kontekście nauki przekazywanej przez pewną naturopatkę, którą dane mi było poznać. I – wierzcie mi – nie chodzi tu bynajmniej o kłębiące się wewnątrz myśli czy emocje, a raczej o… pasożyty, które zamieszkują praktycznie w każdym z nas. Według danych WHO 95% ludzi na świecie nosi w sobie niechcianych lokatorów.
Tak, tak, ja też dotąd myślałam, że skoro dbam o higienę, po każdym powrocie do domu, korzystaniu z toalety i przed posiłkami myję ręce, myję owoce i warzywa, mięso spożywam jedynie po poddaniu go wcześniej obróbce termicznej i tak dalej – z pewnością problem pasożytów mnie nie dotyczy. A przecież zagrożenie czyha z każdej niemal strony – banknoty i monety, poręcze, klamki, koszyki sklepowe, poczekalnie, kluby fitness, siłownie, baseny, kurz i pył… wszędzie, dosłownie wszędzie. Nie ma również reguły na to, do kogo zapuka taki „gość”: biedni, bogaci, starzy, młodzi, w wielkim mieście czy w odległej wsi – wszyscy jesteśmy potencjalnym celem parazytów.
Teoretycznie: sprawny układ immunologiczny powinien poradzić
sobie z inwazją na nasz organizm. A jak wygląda to w praktyce? Chroniczny stres,
zmęczenie, pośpiech, niewłaściwe odżywianie, wszechobecna chemia,
zanieczyszczenie środowiska, toksyny, medykamenty (a zwłaszcza
antybiotykoterapia) zaburzają naturalną równowagę i znacznie osłabiają układ
odpornościowy człowieka. Nic więc dziwnego, że pasożyty, bakterie, wirusy,
grzyby i pleśni mają ułatwione zadanie i bez trudu przenikają do naszego
wnętrza, panosząc się tam bezlitośnie i systematycznie oraz skutecznie degradując
nasze zdrowie.
Pasożyty nie byłyby pasożytami, gdyby doskonale nie maskowały
swojej obecności. W końcu w ich interesie jest jak najdłużej czerpać profity ze
swojej ofiary, wyssać z niej wszystko, co wartościowe, żywić się kosztem swojego
– często nieświadomego tego faktu – „sponsora”. Najgorzej, że mogą egzystować w
nas latami, niejako sterując nami, nie dając objawów na tyle jednoznacznych,
jasnych, klarownych i czytelnych, byśmy zorientowali się, z czym mamy do
czynienia. Dopiero, gdy ich liczba wzrośnie czy też spotka się w nas kilka
gatunków – organizm zaczyna „fiksować” i odczuwać rozmaite dolegliwości. Zwykle
jednak daleka jeszcze droga, by móc skojarzyć to z działaniem naszych
„nieproszonych gości”.
Wędrujemy więc sobie od lekarza do lekarza, odsyłani od
Annasza do Kajfasza. Internista, alergolog, dermatolog, endokrynolog, gastroenterolog,
ginekolog, hematolog, immunolog, kardiolog, neurolog, otolaryngolog, reumatolog, urolog… a
gdy już wyczerpiesz wszelkich możliwych „-logów”, spotykasz się z sugestią, że
albo jesteś hipochondrykiem, albo powinieneś udać się jednak do… psychiatry.
Chyba, że wcześniej trafisz na kogoś, kto pokieruje Cię w
stronę tematu pasożytów. Może to znacznie skrócić Twoje męczarnie, frustrację,
oszczędzić Twój czas, pieniądze, energię.
Oczyszczanie organizmu z pasożytów – coś Ci to mówi? Dbasz o
swoje mieszkanie, sprzątasz, myjesz, wietrzysz, pozbywasz się niepotrzebnych
przedmiotów. Dbasz o swój samochód – regularnie robisz jego przegląd,
korzystasz z myjni, wymieniasz olej. Dlaczego więc zapominasz o najważniejszym
miejscu – swoim ciele, świątyni? Dlaczego nie eksmitujesz „wandali”, którzy
niszczą Twoje najcenniejsze "mienie"? Tylko w ten sposób stworzysz fundamenty pod
„nowy dom”, przestrzeń wolną od "toksycznych relacji" i mogącą na nowo odbudować
zdrową mikroflorę.
Najtrudniejszy pierwszy krok…
EDIT:
Strona sprzedażowa:
EDIT:
Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń