20.11.2014

Stanisław Sołowiew - koncert dla młodzieży

Artykuł powstał dla Starostwa Powiatowego w Trzebnicy

Za nami kolejna porcja dobrej, szlachetnej muzyki, wyrafinowanej elegancji, klasycznego kunsztu, ale i treningu skupienia, uważności i dyscypliny – tym bowiem są organizowane (niezmiennie od wielu już lat) koncerty umuzykalniające dla młodzieży. Są to też piękne i ulotne chwile, gdy pianiści-kompozytorzy malują dla nas dźwiękami, barwy i tony składają płynnie w poetyckie wersy, ofiarowują słuchaczom kolorowe bukiety brzmień, z których sypią się płatki emocji i które przywdziewają welon ze świetlistych kropel rosy i łez wzruszeń.

Dzisiaj instrument zaklinał dla nas artysta z samego Sankt Petersburga, pedagog, który „wirtuozowski temperament w sposób bardzo naturalny łączy z kontemplacją kameralisty” – Stanisław Sołowiew.

Kiedy grał, cisza spijała nektar rozkoszy z ust królewskiej muzyki. Z pucharu brzmienia rozlewała się w stronę publiczności strużka słodyczy, błogostanu i szczęśliwości.

Uniwersalizm muzyki klasycznej polega na tym, że niezależnie od tego, co było inspiracją dla kompozytora – każdy ze słuchaczy może wykorzystać tę muzykę jako tło pod własne emocje. W każdym wzbudza ona jakieś odczucia, nie pozostaje się na nią obojętnym. U jednych pociera delikatnie i subtelnie struny nostalgii, u innych budzi wspomnienia, skojarzenia z ważnymi ludźmi, momentami, jeszcze następnych skłania do zadumy czy pobudza do działania. Każdy może uszczknąć z niej to, czego akuratnie pragnie, potrzebuje, poszukuje…

W dzisiejszym programie znalazły się utwory: Siergieja Rachmaninowa, Franza Schuberta, Piotra Czajkowskiego, Fryderyka Chopina i Ferenca Liszta. Były więc poświaty skupienia, tęsknicy, zamaszystej melancholii, ale i rejony śmiechu, dobrej zabawy, skocznych rytmów. Podczas „listopadowej trojki” czekała nas sanna, ze srebrzystą mową rozbrzęczanych dzwoneczków. W innych dziełach nie zabrakło też wizji dystyngowanych, wdzięcznych, pełnych gracji i powabu tancerzy. Był płynny, melodyjny polonez, wirtuozerski, niczym wyjęty z kadru wielkiej, renomowanej sali koncertowej – z całą tą specyfiką poklasku, magii i uroku. Była też rapsodia węgierska – poemat o czardaszu; oczyma wyobraźni widzieć można było klimatyczną, zadymioną karczmę, a w niej rozkręcającą się zabawę, najpierw nieśmiałą, z czasem nabierającą rumieńców, przytupu i wigoru. Temperamentni Cyganie rozpoczęli popisy taneczne – ej, działo się, działo! Ciekawam bardzo, czy w głowie każdego z uczestników koncertu pojawiały się tak różnorodne wyobrażenia?

Dziękujemy artyście za podsycenie naszej wyobraźni, podarowanie nam niezapomnianych wrażeń i utulenie naszych skołatanych codziennością zmysłów. Profesorowi dziękujemy za kolejne lekcje; aż szkoda, że nie są one uwieczniane jako zapis cyfrowy – mogłyby służyć w celach dydaktycznych szerszemu gronu odbiorców.










2 komentarze:

  1. Zacne podsumowanie , dziękuję Pani . Byłam na tym koncercie , potwierdzam emocje i choć sama jestem "pismakiem ", blogerką - piękniej bym ich nie ujęła . Kłaniam się i jeszcze raz dziękuję za wspomnienie .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie.
      Pozdrawiam (już niemalże) wiosennie -
      A.

      Usuń