18.10.2012

Karol Radziwonowicz umuzykalniał trzebnickich uczniów. I wywołał duchy przeszłości.

Tekst przygotowany dla Starostwa Powiatowego w Trzebnicy:
http://powiat.trzebnica.pl/index.php/news/view/458


18 października 2012 roku odbył się umuzykalniający Koncert Lisztowski – dla młodzieży - pod patronatem Starosty Trzebnickiego Roberta Adacha. Był to koncert z cyklu „Jak słuchać muzyki?”, ale tym razem uczciliśmy również 201. rocznicę urodzin F. Liszta, 163. rocznicę śmierci F. Chopina i 152. rocznicę urodzin I. J. Paderewskiego. 

Program obejmował zatem dzieła wszystkich wymienionych wyżej Artystów. Zresztą wybór wirtuoza również nie był przypadkowy – Karol Radziwonowicz znany jest bowiem jako propagator twórczości Paderewskiego, nagrał też wszystkie utwory Chopina na fortepian z orkiestrą w wersji kameralnej.

Mieliśmy więc ogromną przyjemność gościć czterech wybitnych pianistów w jednym. Pan Karol – współczesny nam - grał tak przekonująco, że nieomal czuło się obecność duchową F. Liszta, F. Chopina i I. J. Paderewskiego. Jakby wszyscy trzej klepali go po ramieniu i z dumą oraz aprobatą kiwali potakująco głowami. To wielka sztuka grać w taki sposób, by pięknie, czarująco i harmonijnie spleść w jedno historię i współczesność.

Na początek pojawił się Ignacy Jan Paderewski, ze swoim Menuetem G-dur, Nokturnem B-dur oraz Krakowiakiem fantastycznym H-dur. Muszę przyznać, że Nokturn, czyli Pieśń nocy, w wykonaniu pana Karola brzmiała tak nostalgicznie, ciągnęła za sobą tak przejmujący tren tęsknoty i rozmarzenia, że musiałam ukradkiem wytrzeć łzę, która najpierw cicho i niezauważalnie zakręciła się w oku, a następnie z zamyśleniem i wyciszeniem wsiąkła we wspomnień otchłań. Takiego wyciskacza łez dawno nie słyszałam na koncercie…

Następnie do sali wkroczył geniusz Chopin, wtaczając za sobą działo polskości. Kiedy salwy te dodać do puli, która skrzyła się po wykonaniach utworów I. Paderewskiego – okazało się, że polskie akcenty wyłaniają się z każdego kąta sali konferencyjno-koncertowej. Brzmiało Polską. Pachniało Polską. Jaśniało tym, co tak bliskie, znane, ukochane. Fenomenalne.

Przy okazji pan profesor Juliusz Adamowski zacytował fragmenty pięknego tekstu Kornela Makuszyńskiego: „– Na
kolana przed Duchem Polski, co jak orzeł zlatuje na nas spod niebiosów! Coś nas chwyta za gardło, coś nasze serca ściska: to Chopin śpiewa rycerską balladę o ojczyźnie, a Paderewski, jego służka serdeczny, gra mu do wtóru. Fortepian staje się siedliskiem burzy, matecznikiem piorunów (…) Paderewski gra historię… Polak gra Polskę…”
Podobnie jak przed laty i w nas „serca się tłukły”, „przeorano nasze sumienia”, „z serc powyrywano włókna”. Teraz też „człowiek tajemniczy zamiast uderzać w martwe struny, bił w nasze serca”. Więc i nas cuda nie zadziwią już po takim koncercie…

A potem wpłynął Liszt. Wpłynął do sali, do naszych dusz, do spragnionych uszu. Do wszystkiego, co wcześniej zostało nam dane dołożył kolorystykę, czar niuansów, niesamowitość drobiazgów. Sprezentował spory pierwiastek wirtuozerii i obfitą, ekscytującą omastę emocji.

Pomyślałam wtedy, że to niesłychane: podczas jednego koncertu pomieścić  moc tak różnorodnego przekazu. Zupełnie jakby pan Karol Radziwonowicz otworzył przed nami swój życiowy bagaż, a z niego – płynnie i melodyjnie – rozsypały się perły rozmaitych zdarzeń i wspomnień. Gdzieś w czeluściach dostojnej walizy czaiła się melancholia, obok drzemała trójka przyjaciół: subtelność, delikatność, wrażliwość, była też niewydumana, nieudawana szlachetność oraz elegancja, szyk i wykwintność zbratane ze swojskością. Była radość, smutek, wzruszenie. Wydźwięk najznakomitszych sal koncertowych oraz bukiet skromnych niezapominajek. Wszystko tam było. Wszystko czego potrzeba, by poczuć niezwykłość chwili w zwyczajny, październikowy dzień.

Patrzyłam na artystę i nie mogłam uwierzyć, że wydobywa te wszystkie poruszające dźwięki jakby mimochodem. Zupełnie jakby działy się one same, bez udziału wysiłku, natężonych zmysłów, skupienia i ciężkiej pracy. Jakby pianista potrafił je wyzwolić jeno siłą woli. Z niezwykłym opanowaniem i spokojem. Jak gdyby cała ta wirtuozeria była czynnością najzwyklejszą w świecie – czymś pomiędzy karmą a odpoczynkiem. Wrażenie to podkręcał uśmiech rozwieszany pod wąsem po każdym utworze i gromkich brawach.

Właśnie gdy olśniona tymi myślami błądziłam gdzieś po szlakach wyjaśnień, pan profesor podrzucił piłeczkę odpowiedzi: otóż tym jest właśnie wirtuozeria – bawieniem się trudnościami niedostępnymi dla przeciętnego człowieka. Oczywiście!

Pomyślałam wtedy: a co byłoby, gdyby Ktoś Taki przeoczył swój talent, nigdy nie miał sposobności dotknąć czarno-białych klawiszy i wyczarować z nich pierwszych – i następnych – dźwięków? Może pokochałby inną czynność, inne działania – ale czy wtedy działyby się takie cuda?

Młodzieży, apel do Was, drążcie własne pasje, odkrywajcie talenty – i szlifujcie je. Aż powstanie diament. „Pierwszą i najważniejszą rzeczą w każdej dziedzinie jest praca.”

Panu profesorowi Adamowskiemu natomiast należą się ogromne podziękowania – za trud pracy pedagogicznej na rzecz krzewienia kultury muzycznej. Sposób w jaki prowadzi pośród zawiłości interpretacji jest zniewalający. Tego bowiem raczej nie da się wyuczyć – trzeba trafić na przewodnika, który wskaże, poprowadzi i wyzwoli wolę czucia. Kiedy poczuje się to, gdy trybiki wskoczą na odpowiednie miejsca – tej machiny miłości i muzykofilii nie da się już zatrzymać. Za tymi drzwiami jest już tylko melomanckie szaleństwo…  A ponoć „takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”…


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz